Ariana | Blogger | X X

13.12.2017

Praca na pełen etat?



















Zawsze wydawało mi się, że szkoła to miejsce, które inspiruje, zaszczepia w nas nowe pasje, przekazuje mniej lub bardziej ciekawą wiedzę, pozwala na nasz rozwój osobisty. W szkole podstawowej, a później w gimnazjum chyba faktycznie tak było. Odkrywałam swoją niechęć do fizyki oraz sympatie do język polskiego i odczuwałam ciągły głód wiedzy, chciałam wiedzieć więcej, przeczytaj jak najwięcej książek, poznać ciekawe historie różnych ludzi. Teraz jestem w drugiej klasie liceum, a moją ciekawość zamordowała szkoła.


Zapewne wielu z was słyszało, że dopiero w drugiej klasie szkoły średniej zaczyna się prawdziwa nauka. To jedno z tych niezwykle mądrych zdań, którymi straszą nas starsi koledzy i koleżanki, tylko po to by nas przerazić, przecież po wakacjach przychodzi się do tej samej szkoły, a druga klasa nie może być czymś dużo bardziej wymagającym od pierwszej.. Też to wierzyłam, przecież to zabobon, głupie gadanie, mówiłam. Najstraszniejsze jest to, że w tym zdaniu kryje się prawda.  

W szkolnej ławce
Mam dziewięć godzin polskiego w tygodniu. Zapewne nie brzmi to specjalnie straszenie, przecież jeśli lubimy daną dziedzinę, to nie powinno to nam sprawiać problemu. Wyobraźcie sobie jednak, że po całym dniu pełnym kartkówek z matematyki, z hiszpańskiego, rozprawce z angielskiego i odpowiedzi z historii, przez trzy godziny musicie analizować wiersz Mickiewicza, strofa po strofie, sylaba po sylabie, metafora po metaforze. Idąc dalej musicie przygotować maturę ustną o dobrych mówcach w ciągu piętnastu minut albo napisać recenzje danej lektury w ciągu dziesięciu minut, a potem zaprezentować ją całej klasie, która tylko czeka na twoje potknięcie. I to wszystko o godzinie czternastej trzydzieści, gdy zaczynasz lekcje o siódmej czterdzieści, a wstać trzeba o szóstej by zdążyć na pełen irytujących ludzi autobusów.

Gdy lekcje się kończą
Od poniedziałku do piątku przesiaduje w szkole do godziny piętnastej, doliczając podróż komunikacją miejską w domu jestem około godziny szesnastej, wymęczona i głodna. Dorośli ludzie pracują tak przez większość swojego życia, powiecie, jest jednak pewien szczegół, o którym dorośli zwykle zapominają – mój etat nie kończy się w szkole. Około godziny piątej trzydzieści przysiadam do biurka i robię lekcje, przekopuje się przez rozprawki, czytanki i różne analizy, a na tym jeszcze nie koniec. Bo poza pracą domową trzeba opanować materiał, więc przysiąść i wykuć datę wydania Dziadów, czy słówka dotyczące pracy naukowca. Wiem, że pewnie większość zaraz zwróci uwagę, hej hej przecież przez weekend można odrobić pracę domową. Jeszcze w zeszłym roku mogłam tak robić, ale w tym niemal codziennie mam te same przedmioty, a więc każdego dnia na bieżąco dostaje nowy materiał.

No i po co mi to?
Jedynym celem w moim życiu jest matura. Mam dość tego słowa, jego brzmienia i znaczenia, nienawidzę go, bo słyszę go codziennie jako groźbę. Tylko na przygotowanie do egzaminu muszę mieć czas według programu i planu zajęć. A przecież nie proszę o usunięcie epok literackich, czy materiału z historii, ale o odrobinę chęci by postawić się w mojej sytuacji. Nie potrzebuję fizyki, chemii, biologi, bezsensownych zajęć artystycznych, bezcelowej religii i sztucznego wychowania fizycznego. Gdybym mogła uczuć się tego co jest mi potrzebne, czego chcę się uczyć, spędzałabym w szkole o dziewięć godzin mniej w szkole i może znalazła czas by naprawdę nauczyć się hiszpańskiego, który mam jako drugi język w szkole, zamiast kuć go jedynie by zdać i zaraz o wszystkim zapomnieć. Pozbawione sensu zajęcia zajmują taką samą ilość godzin jaką pracownik powinien spędzać w pracy, czy to nie jest okropne?


A ja? Moje pasje? Moje życie?
Gdy kończę się uczyć, zwykle jest godzina dziewiąta, czasem trochę wcześniej, czasem później, ale nie zmienia się jedno - jestem zmęczona i śpiąca. Nie mam już ochoty na książki ani na filmy a jedynie na sen, choć muszę się liczyć, że gdy się obudzę cały bieg zacznie się od nowa. Chociaż przeczy to mojej naturze perfekcjonistki, ostatnimi czasy staram się sobie odpuszczać, ale chciałabym nie musieć tego robić. Chciałabym żeby edukacja w Polsce pozwalała mi i innym młodym ludziom na inne pasje, bez straty w nauce. Życzyłabym sobie żeby ktoś w końcu zrozumiał, że nie jesteśmy robotami i potrzebujemy czasu tylko dla nas, czasu by przeczytać książkę (ale nie kolejną lekturę zadaną na podobno wolny weekend), zobaczyć nowy serial, czy po prostu wyjść na miasto ze znajomymi, w ciągu tygodnia.



Ten post nie powstał po to by usprawiedliwić moje zaległości w blogosferze, choć tłumaczy też dlaczego jest mnie tu  ostatnio tak mało. Napisałam go bo chciałam wyrzuć z siebie moją frustracje wywołaną programem nauczania, tym że nikt nie widzi jak wiele rzeczy można by z niego wyrzucić, z korzyściami dla nas. Oddajcie mi moją ciekawość i mój czas, proszę.

2 komentarze:

  1. Myślę, że aktualny program nauczania dość brutalnie, ale przygotowuje go dorosłego życia w którym też nie wszystko jest takie jakbyśmy sobie tego życzyli. Życzę Ci powodzenia i dużo silnej woli. Może myśl o studiach w których wybierasz konkretny kierunek poprawi Ci samopoczucie? :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Wydaję mi się że nasz system edukacji jest po prostu nastawiony na zasadę zapamiętaj-zdaj-zapomnij przez co tracimy mnóstwo czasu na naukę wielu niepotrzebnych nam przedmiotów zamiast skupić się na tych kilku które są nam potrzebne. I oczywiście zgadzam się, że nie zawsze robimy to na co mamy ochotę. c:
      Dziękuję za komentarz i również liczę, że na studiach lepiej się odnajdę. :D

      Usuń