Ariana | Blogger | X X

28.11.2020

Kiedyś nie dawałam dwójek, teraz obawiam się dziesiątek... Garść przemyśleń z okazji 5 lat bloga

...czyli trochę o tym, jak zmieniło się moje podejście do oceniania książek na przestrzeni lat

Nie będę po raz kolejny zanudzać Wam moją historią o tym, kiedy i dlaczego zaczęłam czytać książki dla własnej przyjemności. Wystarczy, chyba że powiem, że bardzo długo nie lubiłam czytać, a gdy to w końcu się zmieniło, no cóż, każda kolejna książka wydawała mi się jeszcze lepsza od kolejnej. Zakładając tego bloga i zaczynając pisać opinie o konkretnych tytułach, byłam tak naprawdę bardzo nowa w świecie książek i jeśli mam być całkowicie szczera, byłam też bardzo bezkrytyczna względem kolejnych historii, nie myślałam o ich wadach, w zamian za to w całości pochylałam się nad ich zaletami. Bardzo rzadko pisałam też o tytułach, które mi się nie podobały, ponieważ wydawało mi się, że nie ma sensu krytykować czegoś, co może spodobać się komu innemu. Jak możecie się domyślić w ciągu tych pięciu lat moje podejście do opinii i do książek bardzo się zmieniło i to właśnie o tym – dlaczego tak się stało, jak się zmieniłam i czy cieszę się z tych zmian, dzisiaj Wam opowiem.

 


"Lubię krytykować"


Niedawno przeczytałam wiadomość, której nadawca zasugerował, że patrząc na moje ostatnie wpisy, krytykowanie książek sprawia mi chyba po prostu przyjemność, nie ma bowiem innego wyjaśnienia tego, że wciąż wybieram książki, które uważam za słabe. Prawda jest jednak o wiele prostsza: staram się nie zamykać w sztywnych ramach, próbować nowych gatunków, dawać szanse nowym autorom i sprawdzać przeróżne tytuły, które zaciekawiły mnie z jakiegoś względu. Konsekwencją tego postępowania jest zaś to, że zdarza mi się sięgać po tytuły, które koniec końców uważam po prostu za słabe. Zdarzają się zarówno takie okresy, gdy czytam kilka bardzo dobrych tytułów po sobie, a także takie, jak ostatnio, gdy kolejne powieści po prostu mi się nie podobają.

Co więcej, mogę z całą pewnością powiedzieć, że gdybym tylko mogła, z chęcią sięgałabym tylko po książki, które by mi się podobały, albo może nawet same takie, które podbijałyby moje serce. Nie jestem jednak w stanie tego zrobić, przesiać tytułów, mieć 

 

Próg startowy

Pięć lat temu zaczynając książkę, dawałam jej w głowie dziesięć na 10 gwiazdek i z różnych powodów tę ocenę obniżałam. Dzisiaj nie mam w głowie żadnej konkretnej wartości przypisanej danej powieści i dopiero w chwili, gdy kończę daną historię, zaczynam się zastanawiać: czy książka mi się podobała? Czy mogę uznać ją za dobrą? Czy po prostu była niezła i zapewniła mi jedynie chwilę rozrywki? I tak dalej, i tak dalej. Czasami jest tak, że od razu po skończeniu książki wiem, że była słaba bądź rewelacyjna. Czasami po lekturze wystawiam daną ocenę, a kilka dni później ją obniżam lub podwyższam. A czasami muszę poważnie się zastanowić nad tym, czy i jak bardzo podobała mi się dana historia.

To czy dana pozycja zaczyna w mojej głowie od dziesiątki, czy też jako pusta karta robi jednak, w moim przypadku, zasadniczą różnicę.

 

Na ogół vs na gatunek

Kiedyś oceniałam to, jaka jest w moich oczach książka na podstawie ogółu książek. W pewnym momencie zdałam sobie jednak sprawę z tego, że naprawdę trudno jest odnaleźć taki ideał książki i że trudno jest porównywać słodkie i przewidywalne New Adult z mrocznym na ogół kryminałami. Dlatego dzisiaj staram się patrzeć na to, jak dana pozycja wypada w konkretnym gatunku, na to, czy jakoś się w nim wyróżnia, czy może wręcz przeciwnie ma w sobie to, co z niego najgorsze, a może wypada w nim po prostu średnio?

 

1 a 10, czyli jak to jest naprawdę z tymi ocenami

W tym punkcie, muszę przyznać, że wciąż jestem rozdarta i sama nie jestem pewna tego, co i dlaczego robię. Z pewnością od zawsze staram się, patrzeć na to, co kryje się pod daną oceną (arcydzieło, bardzo dobra, niezła, słaba itd.), chociaż zdarza się, że dane słowo gryzie mi się z samą cyfrą. Kolejna kwestia jest taka, że o ile kiedyś nie wystawiałam jedynek, ponieważ wydawało mi się, że żadna książka nie zasługuje na taką ocenę, tak dzisiaj boję się 9 i 10. Nie wiem dlaczego, ale nazwanie książki wybitną bądź jeszcze lepiej arcydziełem mnie przeraża. Nie wiem, czy mogę idealny romans nazwać wybitnym, chociaż w numerowej skali bez mrugnięcia okiem dałabym mu 9, a może nawet 10. Nie patrząc daleko w przeszłość, ten problem szczególnie tkwił mi w głowie, gdy miałam ocenić Red, White & Royal Blue, które podbiło moje serce całkowicie, ale nie wiedziałam, czy mimo to mogę nazwać tę książkę wybitną? Czy mogę dać jej 10, chociaż nie jest arcydziełem, ale jest w mojej opinii książką, która zasługuje na komplet punktów? Brzmi to, jak dzielenie włosa na czworo, jednak ja wciąż odczuwam swego rodzaju dyskomfort związany z tym faktem.

Wiecie ile książek w tym roku (licząc do dzisiaj, czyli do 28 listopada) otrzymało ode mnie osiem bądź więcej gwiazdek? 9 na 77 przeczytanych. Dlaczego? Ponieważ od jakiegoś czasu mam poczucie, że żebym dała książce, co najmniej 8 to musi się ona czymś wyróżnić i w jakiś sposób mnie ująć, a nie po prostu mi się podobać.

Kiedyś danie książce 10 punktów było dla mnie łatwe, a 9 i 8 latały na lewo i prawo. W zamian za to niegdyś bałam się mieć negatywne zdanie o danym tytule, nie dawałam więc 1, 2, 3, ba nawet z 4 miałam problem, więc pozostawałam słabsze tytuły bez oceny. Tchórzostwo? Być może. Dzisiaj nie mam za to z daniem słabej książce odpowiedniej według mnie oceny żadnego problemu. Niemniej sama siebie postawiłam pod ścianą i nad daniem 8 gwiazdek muszę się długo namyślać.

Mam wrażenie, że im więcej czytam, tym bardziej do góry rosną moje wymagania, że im więcej czytam, tym więcej dostrzegam i mniej jestem w stanie wybaczyć. Kilka lat temu nie pomyślałabym na przykład o tym, czy dialogi wypadają naturalnie bądź czy książka ma dobre tempo akcji, a dzisiaj zwracam uwagę na jeszcze więcej elementów. I zdarza mi się myśleć, że to dobrze, że czuję się, na tyle pewnie by wypunktować to, co mi się nie podoba, nawet jeśli od profesjonalnego recenzenta dzielą mnie miliony lat świetlnych. Przyłapuję się jednak na tym, że zdarza się, że taki stan rzeczy mi przeszkadza. Dlaczego? Ponieważ zdarza się, że odbiera mi on radość z czytania, że zamiast cieszyć się danym tytułem, zaczynam go prześwietlać z każdej strony, na skutek czego moja opinia o danym tytule leci mocno w dół.

 



Jak to jest z Wami? Jak bardzo zmienił się Wasz sposób patrzenia na książki na przestrzeni lat? Wciąż wystawiacie książkom oceny na tej samej zasadzie co kiedyś, czy może tak jak u mnie mocno się na tej przestrzeni pozmieniało? Koniecznie dajcie mi znać w komentarzach. ;))

 

Pięć lat minęło jak jeden dzień...

Na koniec chciałabym Wam ogromnie podziękować za obecność tutaj i za wspieraniu mnie w mojej zabawie recenzenta. Dzisiaj mija bowiem okrągłe pięć lat, gdy wrzuciłam tu pierwszy wpis i właśnie ten fakt zachęcił mnie do przemyśleń, które widzicie powyżej. Dziękuję Wam ogromnie za to, że jesteście!


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz