Tytuł oryginału: A Very Large Expanse of Sea
Tytuł polski: Gdyby ocean nosił twoje imię
Autor: Tahereh Mafi
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Wydawnictwo: We need YA
Życie muzułmańskiej dziewczyny nie jest proste, szczególnie kilka miesięcy po zamachu z 11 września
Gdy na drodze Shirin, pojawia się jednak Ocean, życie wydaje się choć odrobinę lepsze.
&&&
Gdyby ocean nosił twoje imię to
jedna z tych książek, do których przyciąga mnie absolutnie wszystko.
Rewelacyjnie brzmiący i wieloznaczny tytuł, który jest równie dobry w
oryginalne, jak i polskim przekładzie. Piękna, minimalistyczna, a jednak
wyjątkowa i przyciągająca oko okładka, której uzupełnieniem jest bardzo
pomysłowy i śliczny grzbiet. A w końcu także obiecujące recenzje oraz bardzo
interesująca tematyka. To wszystko złożyło się na fakt, że miałam ogromną
ochotę na lekturę tej powieści Tahereh Mafi jeszcze przed jej polską premierą i
sięgnęłam po nią niedługo po niej. Czy było warto?
Nie miało znaczenia, że byłam tak samo wstrząśnięta jak wszyscy; nikt nie wierzył w mój żal. Ludzie, których nigdy wcześniej nie znałam, nagle oskarżali mnie o zabójstwo. Obcy ludzie wrzeszczeli na ulicy, w szkole, w sklepie, na stacji paliw, w restauracji, żebym wracała do domu, z powrotem do Afganistanu, ty pieprząca wielbłądy terrorystko.
Chciałam im powiedzieć, że mój dom jest przecznicę dalej. Że nigdy nie byłam w Afganistanie. Że tylko raz w życiu widziałam wielbłąda, w czasie wycieczki do Kanady, a wielbłąd był zdecydowanie milszy od ludzi, których poznałam.
Ta książka jest króciutka, a w
dodatku dzięki temu, jak lekko i zgrabnie została napisana, jej lektura zajmuje
zaledwie kilka chwil. Na szczęście nie wiedziałam tutaj takiego przerysowania
jak w przypadku poprzedniej serii autorki, a wręcz przeciwnie w trakcie lektury
odnosiłam wrażenie, że przepływam przez kolejne, dobrze skonstruowane i całkiem
naturalnie brzmiące opisy, które na dodatek przeplatały się z całkiem niezłym
dialogami, w których również bardzo niewiele jest jakiekolwiek sztuczności. Co
ciekawe, nawet te brzmiące głębiej cytaty, które poznałam jeszcze, nim
sięgnęłam po samą powieść, zostały wplecione w treść na tyle umiejętnie, że
nijak nie przeszkadzają, nie wyglądają na wciśnięte tutaj na siłę, by było
jedynie co cytować, ale dodają całej historii dodatkowej głębi, tak jak powinno
przecież być.
Ciekawie w Gdyby ocean nosił twoje imię wypadli bohaterowie. Z jednej strony mamy bowiem może niezbyt
sympatyczną, momentami może nawet irytującą, zagubioną i głęboko zranioną
Shirin, główną bohaterkę tej historii, a zarazem jej narratorkę. I nie będę Was
okłamywać, nie łatwo jest ją ot, tak polubić, a jednak wraz z trwaniem akcji,
gdy poznajemy kolejne wydarzenia z jej przeszłości, przynajmniej mi udało się
ją zrozumieć, pojąć ogrom jej bólu, a to chyba najistotniejsze dla tej
powieści. Z drugiej strony w utworze tym pojawia się Ocean, który skradł moje
serce już po zaledwie kilku scenach z jego udziałem, który wydaje się promykiem
słońca w całym tym okrutnym świecie i który, sprawia, że nie tracimy wiary w
ludzi całkowicie. O ile jednak Shirin, zyskiwała moją sympatię wraz z biegiem
tej historii, tak Ocean, trochę stracił w moich oczach przez wydarzenia z
ostatnich kilkunastu stron. Nie mogę nie wspomnieć także o tym, że w końcu w
jakiejkolwiek książce młodzieżowej, rodzice głównej bohaterki, którzy podobnie
tak jak ona wyznawali islam, nie byli stereotypowymi, surowymi i okrutnymi
rodzicami, a po prostu, może nieidealnymi (ale tacy przecież nie istnieją)
rodzicami tak po prostu. O pozostałych postaciach można zaś powiedzieć tyle, że
zostali wykreowani na tyle umiejętnie, że może nie kradną całej historii, ale
tworzą ciekawe tło dla całej historii, a kilku z nich, potrafi nawet wzbudzić
sympatię czytelnika.
Wtedy zaczęłam się zastanawiać, jakby to było patrzeć na wiat jego oczami. Jak bezpiecznie i normalnie trzeba żyć, żeby powiedzieć coś takiego z taką swobodą i naprawdę w to wierzyć. Miałam ochotę powiedzieć mu, że czasami, dla niektórych to jednak jest koniec świata.
Zadziwiające jest to, że ta
książka jest z jednej strony bardzo prosta – opowiada o dwójce nastolatków,
którzy się zaprzyjaźniają i w końcu zakochują, a jednocześnie aż tak
skomplikowana i trudna w lekturze – wątki związane z głęboko zakorzenionym
rasizmem i barierami społecznymi. Wątek romantyczny wypadł tutaj naprawdę
nieźle, bo czuć było między bohaterami chemię, a ich rozmowy i spotkania
potrafiły rozgrzać moje serce. Jak się zapewne domyślacie, chciałabym się
jednak dłużej pochylić nad tą drugą stroną tej historii, tą o wiele
brutalniejszą i cięższą w lekturze. Bo chociaż nienawiść istnieje na tym
świecie od zawsze i niestety już na nim pozostanie, tak o wiele łatwiej jest o
niej myśleć, niż się z nią zderzyć, nawet jeśli jedynie na papierze, gdzie
wiemy przecież, że mamy do czynienia jedynie z postaciami wykreowanymi przez
autorkę, a nie prawdziwymi ludźmi. Czytanie o tym, jak okrutni bywają ludzie, o
tym, co mówią i co robią drugiemu człowieku, o tym, jak nie szanują innych i
kierują się bezmyślne stereotypami, nie było dla mnie łatwe. Czytałam bowiem
nie tylko o tym, czego ktoś doświadcza, ale czytałam o emocjach osoby, która
została skrzywdzona, widziałam, jak okropny wpływ mają dane wydarzenia na jej
samopoczucie, jak krok po kroku ją niszczą. I chyba właśnie to, ukazanie tego,
jak nienawiść wpływa na drugiego człowieka, jak stereotypowe myślenie może być
dla kogoś krzywdzące, to jak okropny jest rasizm, jest najmocniejszą stroną tej
powieści, ponieważ właśnie to pozostanie z nami, nawet po zakończonej lekturze.
Nie uważam jednak, że jest to
powieść idealna. Nie odpowiadały mi pojawiające się tu spore przeskoki czasowe,
które wybijały mnie z lektury, i wydawały mi się pójściem na skróty. Nie
przypadły mi do gustu również bardzo przerysowane wydarzenia mające miejsce na
ostatnich stronach tej powieści, ponieważ cała sprawa wydawała mi się zbyt
rozdmuchana, a przez to dość oderwana od rzeczywistości. Co ciekawe, samo
zakończenie, czyli ostatnią scenę tej książki, uważam za bardzo udaną. I w
końcu nie podoba mi się to, jak ta powieść jest cieniutka, ponieważ przez to
wiele wątków rozwijało się zbyt szybko, włączając w to ten romantyczny,
rozwijało się zbyt szybko, a przez to było potraktowanych powierzchownie, co
wpłynęło na mój odbiór całości. Uważam po prostu, że ta powieść mogłaby być po
prostu jeszcze lepsza, jeśli miałaby te sto stron więcej.
Jeśli decyzja, którą podjęłaś, przybliżyła cię do człowieczeństwa, postąpiłaś słusznie.
Gdyby ocean nosił twoje imię nie
jest może powieścią idealną, jest jednak powieścią ważną, po którą warto
sięgnąć, by otworzyć oczy na pewne kwestie i spojrzeć na otaczający nas świat z
innej perspektywy. Pod płaszczykiem prostej historii Tahereh Mafi przemyciła
bowiem trudną historię o rasizmie i dała swoim czytelnikom ważną lekcję bycia
człowiekiem, po którą po prostu warto sięgnąć.
Moja ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz