Tytuł oryginał: Never, never
Tytuł polski: Never, never
Seria: Never, never (tom #1, #2, #3)
Autor: Collen Hoover, Tarryn Fisher
Tłumaczenie: Piotr Grzegowski
Wydawnictwo: Moondrive
Obudzili się pewnego dnia jako czyste karty. Wiedzą jak obsłurzyć aparat, poznają zapach lilii, ale nie wiedzą jak mają na imię, nie poznają swoich bliskich, nie wiedzą jak wyglądają.
Siles i Charlie postanawiają odbudować swoją przeszłość dzięki skrawkom tekstu i odnalezionym zdjęciom, przekonani, że muszą odnaleźć dawnych siebie. Tylko, czy to mądra decyzja? Czy zesłana na nich amnezja miała jakiś powód ukryty w ich poprzednim życiu?
A mieli nie zapominać...
Nigdy, przenigdy.
&&&
Moja
historia z książkami Collen Hoover jest dość skomplikowana. Pierwsza przeczytana
przeze mnie jej powieść okazała się kompletną porażką w każdej płaszczyźnie,
poza oprawą graficzną. Kolejna mimo niemal całkowitego wpasowania się w schemat
zaskarbiła sobie fragment mojego serca. Przymierzając się, więc do lektury
współpracy Hoover z Fisher wyzbyłam się wszelkich oczekiwać, a opinie o niej
omijałam dalekim łukiem. Teraz myślę, że była to decyzja, która pozwoliła mi na
spędzenie przyjemnych chwil z Never, never.
W mojej
opinii książki „królowej New Adult” są w Polsce wydawane w ładnych, schludnych obwolutach,
przez co cieszą oko. Ze względu na prostotę mogą jednak zniknąć gdzieś w
tłumie. Wydanie tej współpracy amerykańskich autorek było jednym z bodźców,
przez które tę książkę przeczytałam. Bijąca, bowiem od niej staranność
przykuła mój wzrok.
Jestem w ostatniej klasie. Nazywam się Silas Nash. Moja dziewczyna ma na imię Charlie. Gram w futbol. Wiem, jak wygląda meduza.
Pisarki
posłużyły się w tej powieść językiem prostym, a mimo to pozostającym miłym w
odbiorze. Powtarzająca się kwestia widniejąca też w tytule dodawała lekturze
jakiegoś smaczku. W stylu znalazłam niestety pewien zgrzyt – rozróżnienie dwóch
perspektyw byłoby dla mnie zadaniem nie do wykonania, gdyby nie ich tytuły. Ten
element prowadzi zaś do kolejnego problemu, jakim jest kreacja bohaterów. Siles
i Charlie wydali mi się całkowicie nijacy, pozbawieni ciekawego charakteru, a
ich przemiany nie zauważyłabym gdyby nie wspomnienie o tym w książce. Czegoś w
tych nastolatkach mi zabrakło, elementu, który by ich wyróżnił, czegoś, co
sprawiłoby, że ich zapamiętam. Tymczasem poza przewijającym się poczuciem
humoru oraz pewną złośliwością trudno by mi było ich określić. Przyznaję, jednak, że niektóre żarty Silesa były świetne i
nie mogłam powstrzymać uśmiechu – to właśnie chyba go ratowało. Poza tym
autorki nieźle poradziły sobie z niejako drugim dnem bohaterów, które jednak
byłoby ciekawsze gdyby same postacie były bardziej interesujące.
Postacie drugoplanowe właściwe są, bo są. Autorki
zastosowały w ich przypadku zasadę wzajemnych relacji i potrzeb głównych
bohaterów – on jest bratem dla niego, pojawia się, gdy potrzebują samochodu…
Nie przeszkadzało mi to, ponieważ jest to zabieg często stosowany w tego typu
książkach, jednak brak jakiegoś interesującego zarysowania coś powieści
odbiera.
- Jaki jest sens życia? - zapytałam
- To zależy od tego, jakie życie masz na myśli.
Zamysł
fabularny był czymś przyjemnym i odświeżającym w wysypie książek
młodzieżowych. Pomysł na główny wątek przywodził mi na myśl baśniowy nastrój,
było czymś ciekawym, może nawet pomysłowym. I chociaż wydawać by się mogło, że
przedstawienie kogoś pozbawionego pamięci w zupełnie obcym dla niego świecie
będzie chaotyczne, tak pisarki wybrnęły tego problemu. Hoover i Fisher intrygująco
prowadziły wątek odkrywania swojej przeszłości i osobowości.
Tło powieści
urozmaicało ją i ośmieliłabym się stwierdzić, że niemal ją tworzyło.
Pozbawiona, bowiem drugoplanowych wątków książka byłaby czymś niesatysfakcjonującym.
Odkrywanie całego tła, motywów z przeszłości głównych bohaterów, ich wzajemnych
relacji było najmocniejszą stroną Never, never.
Gdybym
miała się odnieść do zakończenia powiedziałabym, że było niedobre i pozostawiło
po sobie sporą dawkę rozczarowania. Liczyłam na coś bardziej odkrywczego, mimo,
że to książka dla nastolatków. W mojej głowie roiło się od pomysłów, które
wyniosłyby tą powieść na wyżyny, podniosłyby jej ocenę, sprawiłoby, że zapamiętało by się ją na dłużej niż chwilę. Oczekiwałam jakiegoś przewrotu spraw, złączenia
wątków, może czegoś nie z tej ziemi, a tymczasem autorką albo zabrakło pomysłu,
albo czasu i naskrobały zakończenie na kolanie, bez większego namysłu. Brakuje też tutaj rozwiązania większości wątków, ponieważ niestety tylko ten główny znajduje rozwiązanie. Co się stało z tym ciekawym tłem? Co z innymi bohaterami? Dlaczego dane osoby robiły to co robiły? Na odpowiedzi na te pytania niestety zabrakło już pisarką kartek.
Przeznaczenie to pole magnetyczne przyciągające nasze dusze do pasujących do nas ludzi, miejsc i rzeczy.
Never,
never to książka niepozbawiona pewnych zgrzytów, z czego największym okazało
się jej zakończenie, które zamiast dodawać czegoś powieści jej coś odejmuje.
Pomysł i dobre prowadzenie akcje przez
autorki sprawiło, że historie Silesa i Charlie czytało mi się przyjemnie w
leniwy dzień. Za tydzień, może za dwa najpewniej całkowicie zapomnę o tej
opowieści, a jednak nie żałuję jej przeczytania.
Myślę,
że książka ta świetnie sprawdzi się jako lekka lektura, jeśli nie podniesiemy jej
zbyt wysoko poprzeczki. Pochodząc do niej nastawcie się jedynie na prostą
lekturę, a wtedy czas jej poświęcony powinien upłynąć wam szybko i w
przyjemniej lekturze. Nie jest to niestety w moim mniemaniu nic odkrywczego z powodu nierozwiązanych spraw i niedobrego zakończenia. Żałuję, że tak duży potencjał został zmarnowany w ciągu kilkudziesięciu stron.
Moja
ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)