Ariana | Blogger | X X

10.06.2018

Zbawienie lub zagłada. Bohaterowie lub potwory. Kim są dla siebie ludzie?

Tytuł oryginału: Thunderhead
Tytuł polski: Kosodom
Seria: Żniwa Śmierci (tom #2)
Autor: Neal Shusterman
Tłumaczenie: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Wydawnictwo: Filia

Teraz już nic nie będzie takie samo...

Citra i Rowan stoją przed arcytrudnym zadaniem - muszą zmienić Kosodom i uratować ludzkość lub pozwolić mu upaść i pogrążyć niewinnych...







&&&

Nie zwykłam sięgać po jeszcze nieskończone serie. Zawsze tkwi we mnie obawa, że wydawnictwo nie zdecyduje się wydać następnego tomu albo, że do czasu, gdy kontynuacja na rynku się pojawi, ja zapomnę wydarzeń z poprzedniej części. Zbyt mocno uwielbiam jednak Shustermana i jego pomysły,  więc po Kosiarzy sięgnęłam niedługo po ich premierze. Jak się okazało, była to świetna decyzja –  pierwszy tom Żniw Śmierci był lepszą książką niż mogłam tego oczekiwać.. W Kosodom zaopatrzyłam się więc zaraz po jego premierze, Różne wypadki losowe, nie pozwoliły mi jednak sięgnąć po tę pozycję natychmiast, czego teraz ogromnie żałuję, bo na taką kontynuację czekałam. 

Gdybym zaczął zadawać śmierć, stałbym się potworem. Człowiek śmiertelny obawiał się, iż sztuczna inteligencja obróci się przeciwko niemu i zacznie zabijać. Gdyby, wybierał, kto ma żyć, a kto zginąć, byłbym zarówno uwielbiany, jak i nienawidzony niczym starożytni boscy cesarze. Postanowiłem sobie, więc tego oszczędzić. Pozwolić ludzkości, by sama była dla siebie zbawieniem lub zagładą. Pozwoliłem, by stali się bohaterami lub potworami. 

Początek powieści wydał mi się nieco ospały. Wbrew temu, czego się spodziewałam, nie od razu wpadłam w wir akcji i zatonęłam w przedstawionym świecie, ale zajęło mi to dobre kilkanaście stron. I jest to zasadnicza różnica między pierwszym a drugim tomem serii. W Kosiarzach akcja pędziła, wydarzenie goniło wydarzenie, od książki wręcz nie można było się oderwać, bo wiedziało się, że zaraz spadnie nam na głowę kolejna rewelacja. Akcja Kosodmu toczy się zaś swoim, o wiele wolniejszym rytmem, mimo że zarówno wydarzeń, jak i bohaterów mamy tu więcej. Zupełnie jakby Shusterman chciał, zwrócić naszą uwagę na inne aspekty wykreowanego przez niego świata, i sprawić, że w naszej głowie pojawią się ważne pytania o dzisiejszy świat i nasze życie.

Tym co nieco raziło mnie przy lekturze Kosodmu, była pewna fragmentaryczność. Autor przeskakiwał od wątku do wątku, później skupiał się na jednym, dwóch wybranych, a resztę pozostawiał w spokoju, po pewnym czasie powracał jednak do wcześniej rozpoczętych historii. Z jednej strony było to świetnym urozmaiceniem fabuły, rozbudowywało świat i rozwijało postaci. Z drugiej zaś zabierało powieści dynamizmu i sprawiało, że o wiele trudniej było zagłębić się w całą historię, bo wątki drugoplanowe wydawały się równie ważne, jak ten główny, przez co nie widziałam na czym powinnam się skupić.

Jakże to ironiczne i poetyckie, iż ludzkość mogłaby wykreować Stwórcę z samego pragnienia posiadania takowego. Człowiek stworzył Boga, który stworzył człowieka. Czyż nie byłby to idealny krąg życia? Choć gdyby tak się stało, kto zostały stworzony na czyje podobieństwo?

Nie można odmówić Shustermanowi pomysłowości. Jeśli tak jak ja obawialiście się tego, że pisarz wykorzystał już swoje najlepsze pomysły, a teraz popłynie z nurtem i stworzy coś sztampowego, to mogę was zapewnić, że ku mojej ogromnej uciesze, wcale, tak nie jest. Okazuje się, że znane nam motywy dociekały się interesujących rozwinięć na najwyższym poziomie. Pojawiły się tu też zupełnie nowe wątki, historię, które intrygują zarówno pomysłem, jak i ich wykonaniem.

Jest w Kosodomie nieco więcej opisów, niż się spodziewałam, jednak wszystkie zachowały jakość i żaden z nich nie był zbyt długi, czy nudny. Nie mam się też czego doczepić, jeśli chodzi o dialogi – wszystkie brzmiały dość płynnie i naturalnie. Książkę czyta się po prostu przyjemnie.

W książce widać, że autor potrafi pisać postaci. Żadna z nich nie jest nudna czy nijaka, Shusterman stworzył kopalnie ciekawych charakterów, bohaterów, którym chce się towarzyszyć, trzymać za nich kciuki i przyglądać się tym drobnym ewolucją, jakie w nich zachodzą. I tak znana nam już Citra naprzeciw wszystkiemu pozostała tą samą upartą, ale sympatyczną dziewczyną. Rowan zaś ponownie skradł moje serce swoją niejednoznacznością, tajemniczością i lojalnością.  Nie przeszli tutaj już tak znaczących przemian jak w poprzedniej części, ale widać, że znani nam bohaterowie wyraźnie dojrzali, zachowując w sobie to za co, mogliśmy ich pokochać.

Mógł być każdym. Czyż to nie największy atut tego cudownego świata? Czy można było zrobić wszystko i stać się każdym? A każdy mógł być tym, kogo sobie wymarzył? Szkoda, że wyobraźnia uległa zwyrodnieniu. Dla większości stała się szczątkowa i bezsensowna jak wyrostek usunięty z ludzkiego genomu. Czy komukolwiek brakuje szalonych wyobrażeń, jeśli wiedzie nieskończone, pozbawione inspiracji życie?, zastanawiał się Rowan. Czy komukolwiek brakuje wyrostka robaczkowego?

Nie mogę nie wspomnieć o nowym, jakże ważnym dla całości utworu bohaterze – Greysonie, który może nie był kimś wyjątkowym, ale był naprawdę dobrze rozpisaną postacią, której losy śledziłam z zapartym tchem. Poza tym nie można zapomnieć o tym najważniejszym bohaterze tej części, którego imię zostało zwarte w oryginalnym tytule – Thunderheadzie. Nie jest to osoba, nie ma ciała więc trudno jest go również nazwać istotą, ale jego psychika i dylematy są niebywale interesujące. Wplątane między rozdziały jego wypowiedzi, przypominają jednocześnie urywki z pamiętnika i spowiedź, w której system dzielił się z czytelnikami skrytymi myślami, zamiarami. To te skrawki myśli zadawały nam najwięcej pytań, ale nie zawsze udzielały konkretnej odpowiedzi. Za sprawą Thunderheada, nieczłowieka świat jest przecież idealny, lecz przez Kosodom, którym kierują ludzie zdaje się on rozpadać. Uniwersum stworzone przez Shustermana jest nie tylko interesujące, czy niebywale rozbudowane, lecz także pełne ukrytej symboliki, tutaj pod pozorem fantastyki ukryte są znane nam problemy.

Co ważne autor żadnego ze swoich bohaterów nie uczynił idealnym. Każdy z nich popełniał błędy, upadał i próbował powstać z kolan, kilku z nich podjęło złe decyzje, a żadna sytuacja nie została rozwiązana zbyt prosto. Postacie musiały tu myśleć, pisarz pozwolił im na pomyłki, pozostawił ich ludzkimi, nieidealnymi.

W powieści nie brakuje kilku dobrych i nieoczekiwanych zwrotów akcji. Oczywiście nie wszystkie rozwiązania okazały się zaskakujące, nie wszystkie były też jakąś innowacją. Wątki zostały tu po prostu dobrze rozpisane, co sprawiało, że nawet jeśli pewne rzeczy były proste, tak nie były one irytujące.
Największe zaskoczenie ukryte zostało jednak w zakończeniu, które w mojej ocenie było niemal idealnym zwieńczeniem tego tomu. Nie zabrakło tam nieoczywistych rozwiązań, dobrego tempa, odrobiny radości i dobrego dramatu, a wszystko to sprawia, że jak na szpilkach będę oczekiwać trzeciego tomu serii.

Uświadomiłem sobie, że istnieją jedynie dwa idealne działania. To dwa najważniejsze znane mi akty, ale zabroniłem sobie udziału w nich, pozostawiając je w rękach ludzkości.
To dawanie życia… i odbieranie go.

Kosodom to według mnie kontynuacja niemal idealna. Pozwala nam śledzić losy znanych już nam bohaterów, ale i poznać kilku nowych, równie ciekawych, o ile nie ciekawszych niż Citra i Rowan. Rozbudowuje też ten jakże ciekawy świat, czyniąc go jeszcze lepszym, choć nie spodziewałam się, by było to  w ogóle możliwie. Zaskakuje i pozostawia nas z wieloma pytaniami, na które odpowiedzieć może jedynie następny tom.

Tą serią powinno się zainteresować więcej osób, więc jeśli lubisz fantastykę i świetnie skonstruowanych bohaterów, a Żniwa Śmierci pozostają ci obce, zmień to jak najszybciej. Ja jestem zakochana!

Moja ocena:
★★★★★★★★★☆
(wybitna)


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz