Tytuł polski: Kosodom
Seria: Żniwa Śmierci (tom #2)
Autor: Neal Shusterman
Tłumaczenie: Katarzyna Agnieszka Dyrek
Wydawnictwo: Filia
Teraz już nic nie będzie takie samo...
Citra i Rowan stoją przed arcytrudnym zadaniem - muszą zmienić Kosodom i uratować ludzkość lub pozwolić mu upaść i pogrążyć niewinnych...
&&&
Nie zwykłam sięgać po jeszcze nieskończone serie. Zawsze
tkwi we mnie obawa, że wydawnictwo nie zdecyduje się wydać następnego tomu
albo, że do czasu, gdy kontynuacja na rynku się pojawi, ja zapomnę wydarzeń z
poprzedniej części. Zbyt mocno uwielbiam jednak Shustermana i jego pomysły, więc po Kosiarzy sięgnęłam niedługo po ich premierze. Jak się okazało,
była to świetna decyzja – pierwszy tom
Żniw Śmierci był lepszą książką niż mogłam tego oczekiwać.. W Kosodom
zaopatrzyłam się więc zaraz po jego premierze, Różne wypadki losowe, nie
pozwoliły mi jednak sięgnąć po tę pozycję natychmiast, czego teraz ogromnie żałuję, bo na taką kontynuację czekałam.
Gdybym zaczął zadawać śmierć, stałbym się potworem. Człowiek śmiertelny obawiał się, iż sztuczna inteligencja obróci się przeciwko niemu i zacznie zabijać. Gdyby, wybierał, kto ma żyć, a kto zginąć, byłbym zarówno uwielbiany, jak i nienawidzony niczym starożytni boscy cesarze. Postanowiłem sobie, więc tego oszczędzić. Pozwolić ludzkości, by sama była dla siebie zbawieniem lub zagładą. Pozwoliłem, by stali się bohaterami lub potworami.
Początek powieści wydał mi się nieco ospały. Wbrew temu,
czego się spodziewałam, nie od razu wpadłam w wir akcji i zatonęłam w
przedstawionym świecie, ale zajęło mi to dobre kilkanaście stron. I jest to zasadnicza
różnica między pierwszym a drugim tomem serii. W Kosiarzach akcja pędziła,
wydarzenie goniło wydarzenie, od książki wręcz nie można było się oderwać, bo
wiedziało się, że zaraz spadnie nam na głowę kolejna rewelacja. Akcja Kosodmu toczy się
zaś swoim, o wiele wolniejszym rytmem, mimo że zarówno wydarzeń, jak i
bohaterów mamy tu więcej. Zupełnie jakby Shusterman chciał, zwrócić naszą uwagę
na inne aspekty wykreowanego przez niego świata, i sprawić, że w naszej głowie
pojawią się ważne pytania o dzisiejszy świat i nasze życie.
Tym co nieco raziło mnie przy lekturze Kosodmu, była pewna
fragmentaryczność. Autor przeskakiwał od wątku do wątku, później skupiał się na
jednym, dwóch wybranych, a resztę pozostawiał w spokoju, po pewnym czasie powracał jednak do wcześniej rozpoczętych historii. Z jednej strony było to świetnym
urozmaiceniem fabuły, rozbudowywało świat i rozwijało postaci. Z drugiej zaś
zabierało powieści dynamizmu i sprawiało, że o wiele trudniej było zagłębić się
w całą historię, bo wątki drugoplanowe wydawały się równie ważne, jak ten
główny, przez co nie widziałam na czym powinnam się skupić.
Jakże to ironiczne i poetyckie, iż ludzkość mogłaby wykreować Stwórcę z samego pragnienia posiadania takowego. Człowiek stworzył Boga, który stworzył człowieka. Czyż nie byłby to idealny krąg życia? Choć gdyby tak się stało, kto zostały stworzony na czyje podobieństwo?
Nie można odmówić Shustermanowi pomysłowości. Jeśli
tak jak ja obawialiście się tego, że pisarz wykorzystał już swoje najlepsze
pomysły, a teraz popłynie z nurtem i stworzy coś sztampowego, to mogę was
zapewnić, że ku mojej ogromnej uciesze, wcale, tak nie jest. Okazuje się, że
znane nam motywy dociekały się interesujących rozwinięć na najwyższym poziomie.
Pojawiły się tu też zupełnie nowe wątki, historię, które intrygują zarówno
pomysłem, jak i ich wykonaniem.
Jest w Kosodomie nieco więcej opisów, niż się spodziewałam,
jednak wszystkie zachowały jakość i żaden z nich nie był zbyt długi, czy nudny.
Nie mam się też czego doczepić, jeśli chodzi o dialogi – wszystkie brzmiały
dość płynnie i naturalnie. Książkę czyta się po prostu przyjemnie.
W książce widać, że autor potrafi pisać postaci. Żadna z
nich nie jest nudna czy nijaka, Shusterman stworzył kopalnie ciekawych
charakterów, bohaterów, którym chce się towarzyszyć, trzymać za nich kciuki i
przyglądać się tym drobnym ewolucją, jakie w nich zachodzą. I tak znana nam już
Citra naprzeciw wszystkiemu pozostała tą samą upartą, ale sympatyczną
dziewczyną. Rowan zaś ponownie skradł moje serce swoją niejednoznacznością,
tajemniczością i lojalnością. Nie
przeszli tutaj już tak znaczących przemian jak w poprzedniej części, ale widać,
że znani nam bohaterowie wyraźnie dojrzali, zachowując w sobie to za co,
mogliśmy ich pokochać.
Mógł być każdym. Czyż to nie największy atut tego cudownego świata? Czy można było zrobić wszystko i stać się każdym? A każdy mógł być tym, kogo sobie wymarzył? Szkoda, że wyobraźnia uległa zwyrodnieniu. Dla większości stała się szczątkowa i bezsensowna jak wyrostek usunięty z ludzkiego genomu. Czy komukolwiek brakuje szalonych wyobrażeń, jeśli wiedzie nieskończone, pozbawione inspiracji życie?, zastanawiał się Rowan. Czy komukolwiek brakuje wyrostka robaczkowego?
Nie mogę nie wspomnieć o nowym, jakże ważnym dla całości
utworu bohaterze – Greysonie, który może nie był kimś wyjątkowym, ale był
naprawdę dobrze rozpisaną postacią, której losy śledziłam z zapartym tchem.
Poza tym nie można zapomnieć o tym najważniejszym bohaterze tej części, którego
imię zostało zwarte w oryginalnym tytule – Thunderheadzie. Nie jest to osoba,
nie ma ciała więc trudno jest go również nazwać istotą, ale jego psychika i
dylematy są niebywale interesujące. Wplątane między rozdziały jego wypowiedzi,
przypominają jednocześnie urywki z pamiętnika i spowiedź, w której system
dzielił się z czytelnikami skrytymi myślami, zamiarami. To te skrawki myśli
zadawały nam najwięcej pytań, ale nie zawsze udzielały konkretnej odpowiedzi.
Za sprawą Thunderheada, nieczłowieka świat jest przecież idealny, lecz przez
Kosodom, którym kierują ludzie zdaje się on rozpadać. Uniwersum stworzone przez
Shustermana jest nie tylko interesujące, czy niebywale rozbudowane, lecz także
pełne ukrytej symboliki, tutaj pod pozorem fantastyki ukryte są znane nam
problemy.
Co ważne autor żadnego ze swoich bohaterów nie uczynił
idealnym. Każdy z nich popełniał błędy, upadał i próbował powstać z kolan, kilku
z nich podjęło złe decyzje, a żadna sytuacja nie została rozwiązana zbyt
prosto. Postacie musiały tu myśleć, pisarz pozwolił im na pomyłki, pozostawił
ich ludzkimi, nieidealnymi.
W powieści nie brakuje kilku dobrych i nieoczekiwanych
zwrotów akcji. Oczywiście nie wszystkie rozwiązania okazały się zaskakujące,
nie wszystkie były też jakąś innowacją. Wątki zostały tu po prostu dobrze
rozpisane, co sprawiało, że nawet jeśli pewne rzeczy były proste, tak nie były one
irytujące.
Największe zaskoczenie ukryte zostało jednak w zakończeniu,
które w mojej ocenie było niemal idealnym zwieńczeniem tego tomu. Nie zabrakło
tam nieoczywistych rozwiązań, dobrego tempa, odrobiny radości i dobrego
dramatu, a wszystko to sprawia, że jak na szpilkach będę oczekiwać trzeciego
tomu serii.
Uświadomiłem sobie, że istnieją jedynie dwa idealne działania. To dwa najważniejsze znane mi akty, ale zabroniłem sobie udziału w nich, pozostawiając je w rękach ludzkości.
To dawanie życia… i odbieranie go.
Kosodom to według mnie kontynuacja niemal idealna. Pozwala
nam śledzić losy znanych już nam bohaterów, ale i poznać kilku nowych, równie
ciekawych, o ile nie ciekawszych niż Citra i Rowan. Rozbudowuje też ten jakże
ciekawy świat, czyniąc go jeszcze lepszym, choć nie spodziewałam się, by było
to w ogóle możliwie. Zaskakuje i pozostawia nas z wieloma pytaniami, na które
odpowiedzieć może jedynie następny tom.
Tą serią powinno się zainteresować więcej osób, więc jeśli
lubisz fantastykę i świetnie skonstruowanych bohaterów, a Żniwa Śmierci
pozostają ci obce, zmień to jak najszybciej. Ja jestem zakochana!
Moja ocena:
★★★★★★★★★☆
(wybitna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz