Ariana | Blogger | X X

30.09.2018

A gdyby tak wszystko było kłamstwem?


Tytuł oryginału: Belive me
Tytuł polski: W żywe oczy
Autor: JP Delaney
Tłumaczenie: Anna Gralak
Wydawnictwo: Otwarte


Claire jest aktorką.
I potrafi kłamać.

Pewnego dnia otrzymuje ofertę pracy, która wydaje się wręcz dla niej stworzona, jednak niesie ze sobą pewne niebezpieczeństwo...


A gdyby tak zapomnieć co jest prawdą, a co kłamstwem i po prostu być?



&&&


Wszyscy mówią, że aktorzy grają. Postaci zepsute do szpiku kości, szlachetne, szczęśliwe i złamane – to wszystko są po prostu kolejne wcielenia jednego człowieka. JP Delaney przestawił jednak sprawę przewrotnie, bowiem w jego najnowszej powieści aktorzy uczą się bycia idealnymi kłamcami, aż do momentu gdy przestają odróżniać rzeczywistość od iluzji, prawdę od kłamstwa. Tak właśnie stało się z Claire, główną bohaterką W żywe oczy. Brzmi intrygująco, prawda? Niezwykle zaintrygowana opisem thrillera, nie mogłam przegapić okazji, by przekonać, się czy wszystkie pozytywne opinie na jego temat mają w sobie, choć ziarno prawdy.

Chodzi o to, by zanurzyć się w prawdziwych emocjach związanych z rolą, aż ta rola stanie się częścią ciebie.

Powieść rozpoczęła się od typowego dla thrillerów prologu, który wybiegał nieco przed akcję właściwą powieści, a który obiecywał nieco mroczniejszą, niż początkowo zakładałam historię. Później wróciliśmy do samego początku historii i poznaliśmy naszą narratorkę Claire, która już na pierwszych stronach jawiła się jako postać bardzo niejednoznaczna. Akcja nabrała jednak tempa, gdy doszliśmy do głównego wątku całej historii i biegła swoim trudnym do określenia, ale bardzo interesującym rytmem, z drobną, nieco nużącą przerwą w środku, aż do samego zakończenia. Trudno jest mi określić, co w tej powieści sprawiało, że moje zainteresowanie niemal nie słabło, jednak gdybym musiała to określić, powiedziałabym: szaleństwo. To właśnie pozorny bałagan zawarty w fabule przyciągał mnie jak magnes i kazał przewracać stronę za stronę, aż uda mi się poznać rozwiązanie całej historii.

Bo jeśli kobieta nie może ufać facetowi, który mówił, że zawsze ją będzie kochał to komu na tym świecie można ufać?

Ogromne brawa należą się autorowi za kreację głównej bohaterki oraz pewnej bliskiej jej osoby. Obie postaci wypadły bowiem nie tyle dobrze, co rewelacyjnie. To z pewnością nie były osoby, z którymi łatwo jest się utożsamić, czy do których można poczuć sympatię, jednak złożoność ich psychiki i motywacji, wieloznaczność ich działań, i słów stworzyły bohaterów wybitnie interesujących, których losy obserwowałam z ogromnym zainteresowaniem.
Dobrze wypadła też kreacja Kathryn, lecz pozostałe postaci zostały przedstawione nieco zbyt płytko, by można było powiedzieć o nich coś więcej. Były one przedmiotami w rękach autora, które służyły jedynie danym celom i otrzymały imiona, by nie można było ich pomylić, a szkoda, ponieważ mogły one stworzyć jeszcze ciekawsze tło dla całej historii.

Nie podobały mi się także wykreowane przez autora relacje między postaciami, a właściwie ich brak. Jedną relacją, która przechodzi tu jakąś ewolucję, była bowiem ta między zakochanymi, a ta była po prostu przegadana, pozbawiona czynów, przez co niezbyt angażująca. Pozostałe zaś opierały się po prostu na słowach Claire i pozbawione były tego czegoś, co mogło uczynić je prawdziwymi.

Potrafił recytować wszystkie napisane przez Szekspira fragmenty o miłości, jakby zostały stworzone specjalnie dla niego.
Morał: nigdy nie zakochuj się w kimś, kto woli mówić cudzymi słowami.



Sam pomysł zorganizowania akcji policyjnej był naprawdę ciekawy i chociaż początkowo wydawał mi się on czymś zbyt przerysowanym, niemal wyrwanym z filmu science fiction, tak później zyskał on w miarę logiczne podstawy, które pozwoliły mi na czytanie, bez wyrzutów sumienia ze strony mojego wewnętrznego realisty.
Niezwykle podobały mi się opisy zajęć i prób teatralnych – drobiazgowe, przemyślane, pomysłowe. Owe sceny miały w sobie coś niemal mitycznego, intrygowały na każdym kroku. Gdy już wydawało się, że autor przekroczył granicę i popłynął zbyt mocno, tworząc coś zbyt nierealnego, Claire wyciągała do czytelnika rękę i pokazywała głębie, i sens danych zabiegów, co nadawało im dodatkowy wymiar.

JP Delaney nie pisze może szczególnie pięknie, czy kwieciście, ale jego prosty, przyjemny w odbiorze styl dobrze skomponował się z powieścią i sprawił, że czyta się ją błyskawicznie, z niesłabnącym zainteresowaniem. Ciekawym zabiegiem ze strony autora było przedstawienie pewnych dialogów w taki, a nie inny sposób, niczym scen z dramatu, gdzie pomiędzy wymianami zdań, występują didaskalia.

Zakończenie powieści wypadało zaskakująco dobrze. Udało mi się wytypować mordercę, a mimo to zostałam zaskoczona i oczarowana takim finałem. Rozwiązał on bowiem najważniejsze kwestie, dodał czegoś bohaterom i dowiódł, że fabuła całości była drobiazgowo zaplanowana i prowadziła do takiego właśnie końca. Jednym, do czego mogłabym się przyczepić to jedna, czy dwie zbyt przerysowane sceny, bez których reszta wypadłaby po prostu jeszcze lepiej.

- Sierotom towarzyszy uczucie, do którego z czasem przywykają - dodaje. - Jakbyś pływa nocą w oceanie i nagle zaczęła się zastanawiać, co jest pod tobą. Uświadamiasz sobie, że jeśli przestaniesz się poruszać, utoniesz... dlatego, że nic cię nie podtrzymuje. Jedynie ciemność i głęboka woda.

Połączenie mrocznej prozy oraz tajemniczego życiorysu Baudelaire z mięsistymi postaciami, intrygującą historią, w której nie brakuje zwrotów akcji, i rewelacyjnym zakończeniem, uczyniły W żywe oczy jednym z lepszych thrillerów, jakie miałam przyjemność czytać. Jeśli wahacie się, czy warto – z czystym sumieniem mogę powiedzieć, że tak, jeśli lubicie powieści, w których autor zamiast krwią posługuje się manipulacją.

Moja ocena:
★★★★★★★☆☆☆
(bardzo dobry)


Za możliwość przeczytania powieści serdecznie dziękuję Wydawnictwu Otwartemu ;)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz