Tytuł oryginału: Hate
Tytuł polski: Hate
Autor: Alan Gibbons
Tłumaczenie: Barbara Górska
Wydawnictwo: Zielona Sowa
Pół roku temu w wyniku brutalnego pobicia zmarła siostra Eve, niepowtarzalna Rose. Jak dziewczyna może odnaleźć się w świecie, w którym brakuje słońca?
Pół roku temu Anthony był świadkiem morderstwa. Jak może żyć ze świadomością, że nie zrobił nic by powstrzymać napastników?
Inspirowana prawdziwymi wydarzeniami historia o stracie i konsekwencjach naszych czynów
&&&
Niektórym wydaje się, że problem
nienawiści i przemocy przestaje mieć znaczenie, że każdy może wyglądać jak
chce, zachowywać się jak chce, być sobą. Niestety jest to okropnie mylne
wrażenie, a w dzisiejszym społeczeństwie mnóstwo jest agresji, uprzedzeń i
nietolerancji. I właśnie o tym traktuje Hate.
Alan Gibbons stworzył powieść opartą na prawdziwym wydarzeniu, która
zainteresowała mnie swoją tematyką i tym jak bardzo jest potrzebna w
dzisiejszych czasach.
Jeszcze niedawno mieszkały tutaj cztery osoby. Teraz zostały dwie. Dziwnym trafem cztery podzielone przez dwa nie dawało dwóch, tylko nic
Nie potrafiłam polubić bohaterów
tej powieści. Bez względu na to jak bardzo starałam się dostrzec w nich głębie,
wciąż widziałam jedynie kukiełki, które określało jedynie słowo. Eve cierpi i
jest nieśmiała, kropka. Jesse kocha swojego brata, kropka. Anthony ma wyrzuty
sumienia, kropka. Oli jest gejem, kropka. Mogłabym tak wymieniać i wymieniać,
aż w końcu określiłabym w ten sposób wszystkich bohaterów Hate. Brakowało im charakteru, który mogliby rozwijać, czegoś co
uczyniłoby ich w moich oczach ludźmi i kimś kto wzbudzałby we mnie jakiekolwiek
emocji. Wydaje mi się, że właśnie ta jedno wymiarowość postaci sprawiła, że nie
potrafiłam im współczuć, i cieszyć się razem z nimi.
Wiele było tu również dziwnie
skonstruowanych wątków. Gdyby zastanowić się bowiem nad Olim i jego historią,
to otrzymamy chłopaka, który przed całą szkołą deklaruję swoją orientację, w
imię… No właśnie, czego? Absolutnie gratuluje mu odwagi, jednak nie rozumiem po
co mówić ludziom o rzeczach, które ich nie interesują. Tak samo dziwnie wypadł
wątek Anthonego i szkolnego konkursu, który rozwinął się w trzech zdaniach i
został urwany bez większego powodu. Okropne przerysowanie wypadł zaś wątek
Conora, który razem z ojcem reprezentowali zbirów z kreskówki.
Spory problem mam również z
zakończeniem, które wydarzyło się zbyt szybko, nie wybrzmiało dramatycznie, a
przez swoją skrótowość przypominało mi zakończenia słabych produkcji
telewizyjnych. Wszystko działo się, bo się działo, jedynie po to by autor mógł
napisać ostatnią scenę rozmowy Eve a Anthonym, która nie dość, że wypadła
nienaturalnie za sprawą koślawych kwestii, to jeszcze nie miała w sobie
dramaturgii i była niczym kalka z wielu innych znanych mi już dzieł.
- Co się stało?
Charlie obserwował go z uwagą, marszcząc czoło.
- Nic, myślałem o czymś.
- Dużo myślisz.
Uśmiechnął się skinął głową.
- Owszem, myśliciel ze mnie.
Najbardziej krwawa scena powieści
wypadła zaś nieźle, ponieważ autor nie oszczędził czytelnikowi kilku brutalnych
obrazów. Czułam się przygnębiona za sprawą samego wydarzenia i tego, że
wiedziała, że coś takiego miało miejsce w rzeczywistości jednak sama scena w
książce za sprawą dziwnych zdań nie miała w sobie emocji, nie wzbudzała
współczucia.
Czytałam kilka pozytywnych opinii
o tej książce i nie mogę przestać się zastanawiać się czy czytaliśmy tę samą
historię. Wszyscy pisali że powieść czyta się świetnie dzięki dobremu
warsztatowi autorowi. Tymczasem dla mnie to właśnie styl Alana Gibbonsa był najsłabszym
punktem całości. Autor postawił tu na dwa rodzaje narracje, pierwszoosobową ze
strony Eve i trzecioosobową z perspektyw Anthonego i Jess, i o ile pierwsza
nie wypadła tragicznie, tak druga była po prostu płaska. Brakowało tu
plastyczności w opisach, płynności w następowaniu po sobie zdań, naturalności
między przechodzeniem od wydarzenia do wydarzenia, za dużo tu było tu też imion
i za mało emocji. Wydaje się to o tyle
dziwnie, że pojawiło się tutaj kilka dobrych opisów, w których widać potencjał
autora, jednak przeważająca większość wypadła okropnie. Najsłabszym elementem
wydają się jednak okropnie, ale okropnie nienaturalne dialogi, które brzmią jak
te z opowiadań gimnazjalistów, bo bohaterowie muszą mówić pełnymi zdaniami i
nie wolno im powtórzyć danego słowa, więc trzeba stosować sztuczne zamienniki. Jedynie
objętość powieści sprawiła, że przeczytałam ją w zaledwie kilka godzin,
ponieważ styl autora nijak mi tego nie ułatwiał.
Odwróciłam się, by przekazać innym najnowsze wieści, ale nauczycielka złapała mnie za ramię. Pragnęła zamienić ze mną parę słów, zanim zacznie się marsz. Nie zdziwiło mnie to. Ostatnio wszyscy wykazywali zainteresowanie moim losem.
Hate wydaje się szkicem dobrej
historii. Zarówno zawarte tu powieści jak i wiele wątków miało ogromny
potencjał, który mógłby wybrzmieć jeszcze lepiej dzięki temu, że zostały oparte
na prawdziwych wydarzeniach. Niestety na próżno szukać tu dobrze rozpisanych
bohaterów o ciekawym portrecie psychologicznym, dobrze rozwiniętych wątków. O
wielu rzeczach bowiem jedynie tu wspomniano, porzucając je na pastwę losu i nie
myśląc o konsekwencjach.
Wbrew wszystkiemu nie odradzam
Wam jednak lektury tej powieści, która może być naprawdę cenną lekcją dla wielu
ludzi. Jeśli zmieniła myślenie choć jednej osoby to jest to dowód, że spełniła
swoje zadanie i szczerze się z tego cieszę. Ja wymagam jednak od książki czegoś
więcej niż bycie streszczeniem interesującej z opisu historii.
Moja ocena:
★★★★☆☆☆☆☆☆
(może być)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz