Ariana | Blogger | X X

16.09.2018

No i... po co to wszystko?


Tytuł oryginału: The Raven King
Tytuł polski: Przebudzenie króla
Seria: The Raven Cycle (tom #4)
Autor: Maggie Stiefvater
Tłumaczenie: Piotr Kucharski
Wydawnictwo: Uroboros

Młodym odkrywcą pozostało już niewiele czasu by odwrócić los i przebudzić legendarnego walijskiego króla. 








&&&

Trudno nazwać uczucia, jakie towarzyszyły mi przed lekturą Przebudzenia króla w zaledwie kilku zdaniach. Czułam złość, bo pomysł na całą serię był rewelacyjny, ale jego wykorzystanie pozostawiało wiele do życzenia. Czułam się oszukana, ponieważ poprzedni tom tak naprawdę był o niczym. Czułam rozgoryczenie, bo wykreowani przez autorkę bohaterkę zasłużyli na o wiele więcej. Byłam zirytowana, bo byłam pewna, że autorka zakończy całą serię w okropnie sztampowy i cukierkowy sposób. Ale byłam też ciekawa rozwiązania rozpoczętych już wątków i losów, jakie spotkają bohaterów. Naprzeciw wszystkiemu tliła się we mnie nadzieja, że moje przeczucie okaże się błędne, że zakończenie okaże się godne tych postaci, że przeczytam epicki finał.

To niezwykłe, jak pewne wspomnienia nigdy nie blakną. 

Zacznę od pozytywów. Bardzo podobał mi się sposób, w jaki rozpoczynało się kilka kluczowych rozdziałów. Zdanie, jakim posłużyła się autorka, kryło w sobie jakiś urok i spajało historię w nierozerwalną całość. Podobały mi się również dialogi, których jest tu więcej, a które odzyskały swój dawny blask i były nie tylko naturalne, ale i zabawne. To one budowały relacje między poszczególnymi postaciami i kreowały poszczególnych bohaterów.

Dobrze wypadły też pierwsze strony powieści, które zbudowały napięcie dla ciągu dalszego i wprowadziły mnie w klimat, do jakiego już przywykłam.

Kreacja bohaterów wypadła tu zaś średnio. Z jednej strony Gansey i Ronan pozostali tak charyzmatycznymi postaciami, jak zapamiętałam, trudno ich pomylić z kimkolwiek, a dzięki temu trudno nie docenić starań, jakie autorka włożyła w budowę ich historii. Z drugiej zaś Blue wciąż wydawała mi się tu miałka, tak jak jej historia, a Adam szamotał się między pozostaniem dość sympatycznym sobą a byciem kimś irytującym i niejako poza swoim charakterem. Postaci Piper i Neeve pozostały tak samo płaskie, jak w poprzednich częściach, ich działania sprawiały, że miałam ochotę jedynie przewracać oczami. Maura, Szary Mężczyzna i inne kobiety z Fox Way 300 wypadły nieźle, choć trudno w przypadku tego tomu mówić o jakimś ich ogromnym udziale w historię. Noah został tu najwyraźniej przez autorkę zapomniany i pojawił się jedynie w kilku scenach, po których trudno powiedzieć cokolwiek o pogorszeniu bądź poprawie w jego kreacji. Wcześniej przemykający gdzieś w tle Henry wydał mi się zaś postacią kompletnie niepotrzebną i nie rozumiem, dlaczego Maggie Stiefvater zdecydowała się na umieszczenie go w takim miejscu w historii. Niejasne pozostał dla mnie również sens istnienia postaci Artemusa, która nie wniosła do serii absolutnie nic.

Był niczym książka, trzymał swe ostatnie stronice i chciał dotrzeć do końca, by dowiedzieć się, jak zakończyła się opowieść, a jednocześnie nie chciał jej dokończyć.

A teraz przejdźmy do rzeczy, które w Przebudzeniu króla mi się nie podobały.

Wątki miłosne. Związek między dwoma chłopakami powstał chyba jedynie po to, by zwiększyć liczbę fanów całej serii, bo o ile rozumiem jedną z jego stron, tak druga zachowywała się całkowicie poza swoim charakterem. Związek Blue był całkiem uroczy, ale kompletnie płaski. Związek Maury był po prostu zapychaczem czasu.

Okropne lanie wody – przez trzy czwarte powieści nie działo się absolutnie nic, co byłoby warte mojego czasu. Zamiast dążyć ku finałowi i rozwiązaniu wielu kwestii, autorka kręciła się wokół postaci i uczuć między nim, co nie prowadziło do niczego ani odkrywczego, ani ważnego dla całej historii. Ponownie było tu ospale, o niczym konkretnym i niczym interesującym.

Gdy zaś w końcu przeszliśmy do głównego wątku powieści akcja, nie potrafiła nabrać tempa. Autorka, zamiast pozwolić wydarzeniom płynąć, od czasu do czasu przeskakiwała do innej perspektywy i innych wydarzeń, chcąc najwyraźniej w ten dziwny sposób budować napięcie (nie udało się), a zamiast tego kradnąc scenom potrzebny im dynamizm.

Richard Gansey III zapomniał już, ile razy mówiono mu, że jest przeznaczony do rzeczy wielkich.

Rozwiązanie całej zagadki nastąpiło na zaledwie kilku kartach i nie miało nic wspólnego z przymiotnikiem epicki. Sam pomysł owszem był zaskakujący, wydawał się przy tym jednak po prostu głupi i odebrał autorce szanse na stworzenie czegoś niezwykłego. Przez trzy powieści pompowany był balonik, a tutaj w zaledwie kilka sekund zeszło z niego całe powietrze, pozostawiając nam w rękach jedynie oklapły, rozczarowujący materiał.

Jeśli znowu mowa o rozwikłaniu przepowiedni… Początkowo byłam gotowa oddać autorce, że nie boi się spełniać swoich obietnic i czułam satysfakcje. Potem jednak wszystko obróciło się o sto osiemdziesiąt stopni, Maggie Stiefvater skierowała historię na bezpieczne, nijakie tory i stworzyła finał niegodny swoich bohaterów – typowy, nijaki, pozbawiony zaskoczeń, niewzbudzający emocji. Lektura epilogu była jak ostatni gwóźdź do trumny moich nadziei.

I jakby tego było mało, wiele wątków nie doczekało się zakończenia, zostało pozostawionych samym sobie bez słowa wyjaśnienia, czy sugestii. Bałagan nie został w żaden sposób uporządkowany, lecz pozostawiony sam sobie by budził rozgoryczenie. 

Chcieć żyć, lecz akceptować śmierć, by ocalić innych – na tym polegała odwaga.

Przebudzenie króla nie jest dobrą książką i tym bardziej nie jest dobrym zakończeniem cyklu. Przez większą część nie działo się tu bowiem nic ciekawego, a rozwiązanie całej historii nie dość, że nie było godne bohaterów, to jeszcze nie rozwiązało większości poruszonych w powieści wątków. Teraz po głowie plącze mi się jedno zasadnicze pytanie: po co ten tom właściwie powstał? No bo skoro nie po to, by zakończyć całą historię, to ja nie wiem w jakim celu.

W trzech słowach? Jedno wielkie rozczarowanie. Niestety.

Moja ocena:
★★☆☆☆☆☆☆☆☆
(bardzo słaba)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz