Tytuł oryginału: The Broken Girls
Tytuł polski: Złamane dusze
Autor: Simone St. James
Tłumaczenie: Mateusz Grzewa
Wydawnictwo: NieZwykłe
1950 rok: Jest takie miejsce dla
dziewczynek, których nikt nie chce... Katie, Sonia, Roberta, Cecylia - każda z
uczennic nawiedzonej uczelni będzie zmuszona do zmierzenia się z własnymi
demonami.
2014 rok: Fiona tęskni za swoja
siostrą. Fiona chce poznać prawdę o mordercy. Fiona chce wiedzieć co
takiego wydarzyło się w Idlewild Hall...
&&&
Są takie książki, które widzisz i
zakochujesz się w nich od pierwszego wejrzenia. Nawet jeśli pozornie wydają się
podobne do wielu pozycji, które już czytałaś. Chociaż zawierają element, który
zwykł cię odstraszać. Jakkolwiek wydają się stworzone do tego, by zaginąć
tłumie podobnych do siebie zapowiedzi. Ale ty wiesz, że ta powieść będzie
świetna. Czujesz to w kościach, podpowiada ci tak szybko bijące serce. I w
końcu z uśmiechem na ustach zanurzasz się w lekturze. Jak dobrze, że serce tak
rzadko się myli. Jak cudownie, że Złamane
Dusze wpisały się w zarys mojej, teraz także złamanej, duszy.
Od zawsze wiedziała, że potwory naprawdę istnieją.
I oto one.
Dziewczynka zaczęła krzyczeć.
Akcja powieści biegnie dwutorowo
i tak właściwie trudno jest mi określić, czy teraźniejszość, czy też przeszłość
była bardziej intrygująca. Historia Fiony, dziennikarki, siostry Debby, która
została zamordowana przed laty, zafascynowała mnie bowiem ze względu na mnogość
pytań i wątpliwości, które zasiała w mojej głowie. Momentami trudno było
powiedzieć, gdzie jest góra, a gdzie dół, co jest prawdą, co zaś kłamstwem, a czasami
nachodziły mnie bardziej filozoficzne pytania, jak chociażby to o sens prawdy,
o to, czy istnieje jej jedna, jedyna wersja, czy też wiele różnych wizji, z
czego każdą należy uznać za prawdziwą. Retrospekcje porywały mnie zaś dzięki
swojemu niezwykłemu, tajemniczemu, mrocznemu klimatowi. Wydawało się, że
Idlewild Hall żyło, że jego mury potrafiły przemawiać, że duchy w nim obecne,
nigdy nie znikną i przez wieczność będą straszyć, ale i nauczać uczennice
elitarnej szkoły.
Złamane dusze nie wciągnęły mnie jednak do swojego świata już od
pierwszej strony. Początkowe rozdziały były dobre, ale nie rewelacyjne.
Niemniej w pewnym momencie coś przeskoczyło, akcja wpadła na perfekcyjne
wyregulowane tory, a ja czułam, że powieść przykleiła mi się do rąk, że nie będę
potrafiła jej odłożyć, póki nie spije z niej ostatniego słowa, póki nie dowiem
się, co takiego się stało. I później, gdy byłam w połowie stron, znów nieco
wypadłam, z opisywanej przez Simone St. James historii, by powrócić do niej już
za chwilę. Powieść traciła bowiem momentami właściwe tempo, które przez to było
dość nierówne, raz biegło jak szalone, by zaraz spowolnić, zbliżając nas i
zaraz oddalając od rozwiązania całej sprawy. Analogiczne nierówne wydawało się
pióro autorki, która potrafiła stworzyć powodujące dreszcze opisy i cudownie
naturalne dialogi, by zaraz zaserwować nam coś sztucznego, i nieraz miałkiego.
Nagle zapragnęła powiedzieć: Przepraszam. Proszę, nie każcie mi tu zostawać. Nie dam rady, tak bardzo was przepraszam…
- Wyjmę twój bagaż. – oświadczył ojciec.
W powieść Simone St. James poza
dwoma płaszczyznami czasowymi wyróżnić możemy też aż cztery główne wątki.
Po pierwsze, najmniej widoczny, a zarazem nieszczególnie interesujący wątek
miłosny, który, choć wypadł zaskakująco dobrze, to jednak nie byłoby żadną ujmą
dla całości, gdyby go tutaj po prostu zabrakło. Zdecydowanie ciekawiej wypadł
zaś wątek kryminalny, związany z poszukiwaniem mordercy, który został
skonstruowany z rozmysłem i chociaż, jego rozwiązanie domyśliłam się jeszcze
przed połową powieści, to nie odebrało mi to przyjemności z lektury. Gdybym
mogła jednak coś zmienić, to wykreśliłabym jego końcowe sceny, które były już, według
mnie zbyt typowe i biegły zbyt szybko. Po trzecie wątek przyjaźni – Katie,
Cecylia, Sonia, Roberta, który został poprowadzony po mistrzowsku i chociaż na
pierwszy rzut oka, mógł wydawać się czymś bardzo prostym i szablonowym, tak
okazał się mieć ogromną głębię, a autorka z jego kreacji wywiązała się wręcz
mistrzowsko, potrafiąc uchwycić miłość dziewczynami pomiędzy kolejnymi
zaczepkami. Jeśli zaś mowa kwestii paranormalnej, której obawiałam się
najbardziej, to wypadła ona niespodziewanie dobrze, ponieważ nie pojawiała się
ona zbyt często, ale w idealnych momentach, w perfekcyjnie dobranej proporcji,
budując mroczny klimat Idlewild Hall, działając na wyobraźnie, nie zasłaniając
innych ważnych kwestii, ale tworząc ich nieodłączny element.
Gdy zaczęła, nie mogła już przestać. Kiedy siedziała na lekcjach, odrabiała zadanie, biegała żałośnie po boisku hokejowym albo jadła pozbawione smaku posiłki na stołówce, wspomnienia paliły ją żywym ogniem. Nie przypominały tych przytłaczających przebłysków, które przyprawiały ją o zawroty głowy i omdlenia. Były niczym smyczek szorujący o krawędź struny skrzypiec z przeszywających dźwiękiem, jakby czekały na jakieś rozstrzygnięcie, które uciszy jazgot. Ukojenie przyniosło tylko pisanie.
Złamane dusze nie są powieścią idealną. Przedstawiona tu historia posiada jednak
niezwykły klimat, wiele rewelacyjnych wątków, ciekawych bohaterów i ten trudny
w identyfikacji element, który posiadają jedynie najlepsze książki, a który
sprawia, że trudno jest ją odłożyć. Opowieść o Idlewild Halli mieszkających w
jej murach, skrzywdzonych dziewczynkach, a także historia Fiony, i morderstwa
jej siostry, w niezwykle udany sposób przeplatały się i stworzyły książkę,
której lektura była dla mnie ogromną przyjemnością. Gdybym mogła wybrać jakie
powieści chciałabym czytać już do końca życia, powiedziałabym, że właśnie takie
– może niedopracowane w każdym najmniejszym elemencie, ale fascynujące,
wciągające, umiejące pozostawić na mojej duszy swoje inicjały.
Moja ocena:
★★★★★★★★☆☆
★★★★★★★★☆☆
(rewelacyjna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz