Ariana | Blogger | X X

2.02.2019

Wielkie nadzieje i wielkie rozczarowanie?


Tytuł oryginału: Maresi
Tytuł polski: Maresi
Seria: Kroniki Czerwonego Klasztoru (tom #1)
Autor: Maria Turtschaninoff
Tłumaczenie: Patrycja Włóczyk
Wydawnictwo: Młody Book

Maresi jest nowicjuszką w Czerwonym Klasztorze, miejscu dającym młodym kobietą szansę na zdobycie wiedzy i godne życie. 

Pewnego dnia na wyspę przybywa jednak Jai, której ojciec będzie gotów zniszczyć cały klasztor w imię zemsty...





&&&

O Maresi nigdy nie było szczególnie głośno, wydaje się wręcz, że książkę czytało jedynie niewielkie koło wybrańców. W bardzo dobrych słowach wypowiedziała się o niej jednak Karolina z Come Book i to za sprawą jej rekomendacji, w której mowa była o tym, że powieść traktuje o kobiecej sile i solidarności bez chwili wahania postanowiłam sięgnąć po dzieło Marii Turtschaninoff. Powinniście bowiem wiedzieć, że tematyka ta jest dla mnie nie tylko interesująca, ale również uznaję ją za wybitnie ważną, szczególnie dzisiaj, gdy wielu wydaje się, że osiągnęliśmy już wszystko, co miało zostać osiągnięte, chociaż do tego bardzo jeszcze bardzo, bardzo długa droga (o czym swoją drogą będę chciała Wam opowiedzieć, gdy tylko wygrzebie się spod sterty podręczników). Tymczasem chcę z Wami porozmawiać o historii nieco innej od tego, co do tej pory prezentowała literatura młodzieżowa.

Dziewczynki przybywają do Klasztoru z wielu powodów. Czasami biedne rodziny z wybrzeża przysyłają tu swoje córki, bo nie mogą ich utrzymać. Czasami rodzina zauważa, że ich córka jest bystra oraz żądna wiedzy i chcą, żeby otrzymała najlepsze wykształcenie, jakie może otrzymać kobieta. Czasami dziewczynka pojawia się tutaj, ponieważ jest chora lub dotknięta kalectwem, a u sióstr może otrzymać pomoc. Tak było z Yddą. Urodziła się mniejsza niż większość ludzi i jej rodzina nie mogła się nią zaopiekować. Ale Ranna, siostra bliźniaczka Yddy nie pozwoliła, by je rozdzielono i przybyła do Klasztoru razem z Yddą. Czasami jakiś bogaty mężczyzna inwestuje w swoją córkę, wysyłając ją do Klasztoru i płacąc za jej wykształcenie. Bywa, że robi to, bo uważa, że jego córka jest brzydka lub nie wierzy, że inaczej znajdzie jej męża.


Maria Turtschaninoff postawiła przed sobą bardzo trudne zadanie stworzenia historii, w której występowały niemal same postaci kobiece. Jak bowiem pokazuje moje dotychczasowe doświadczenie o wiele łatwiej jest wykreować interesującego bohatera męskiego, nadać mu cechy, które byłyby dla niego charakterystyczne, sprawić by wzbudził u czytelników sympatię. Zbudowanie zaś silnej sylwetki kobiecej udaje się bowiem nielicznym, a sprawienie byśmy poczuli do niej jakiekolwiek pozytywne uczucia, jest w moich oczach jeszcze większą sztuką. Niestety autorka nie wygrała w tym przypadku złotego losu na o loterii. Napisane przez nią bohaterki zlewały mi się w trakcie lektury bowiem w jedno, po przeczytaniu konkretnego imienia nie byłam w stanie określić nikogo poza Maresi i Jai. Stało się tak, ponieważ chociaż postaci miały za sobą bądź przed sobą jakąś historię, to zabrakło im charakteru, wiedziałam na przykład, że któraś z dziewcząt została uczennicą Róży, wiedziałam, w jaki sposób została wybrana, ale nie poznałam ku temu żadnych konkretnych przesłanek. To zaś sprawiało, że wątek zjednoczenia kobiet nie wybrzmiał, tak jak powinien, tak jak się tego spodziewałam, ponieważ w tłumie widziałam jedynie grupę jednakowych laleczek, a nie indywidualności, które postawiły na solidarność.

Kreacja Jai cierpi tu na podobną przypadłość jak większość bohaterów, ale z tytułu tego jak ważną rolę odgrywała w całej historii, jej niedopracowanie zostało uwypuklone jeszcze mocniej. Dziewczyna ta przeżyła przecież koszmar, który powinien budzić moje współczucie, ale za sprawą papierowości jej sylwetki, nie byłam w stanie tego zrobić. Potrafię bowiem wskazać jedynie jedną jej cechę charakteru – odwagę, co uniemożliwiło mi odczucie do niej, choć odrobiny sympatii. Co więcej, postać ta nie przyniosła żadnego przełomu dla całej historii, była tam obecna, tylko dlatego by autorka mogła napisać, takie, a nie inne zakończenie. Jedynym co robiła Jai przez całą powieść było krążenie wokół postaci Maresi, a później dziwaczne obrażanie się na wszystkich ludzi na wyspie, którzy traktowali ją niczym królową. Nie zrozumcie mnie źle – postać ta miała za sobą naprawdę dobrze napisaną dramatyczną historię, ale w teraźniejszości nie reprezentowała sobą nic ciekawego, a jedynie włóczyła się przez całą powieść w kąta w kąt, od czasu do czasu mówiła o tym, co przeżyła albo pytała o klasztor i na tym zakończył się nie tylko jej udział w historii, ale niestety kreacja jej charakteru także.

Jeśli zaś mowa o postaci głównej bohaterce powieści, a zarazem jej narratorce to wydała mi się ona wydmuszką wokół, której wciąż dmuchany był przysłowiowy balonik, o której bardzo wiele dobrego się mówiło, lecz nie udowodniła ona swojej wartości. Była laleczką prowadzącą nas za rękę przez całą historię, której ktoś zapomniał odciąć sznureczków i dodać mięśni kręgosłupa.

– Jai nie wie, co to poczucie bezpieczeństwa – stwierdziłam i wiedziałam, że mam rację. – Musimy jej pokazać, co to jest.

W Maresi niewiele się tak naprawdę dzieje, co jedynie podkreślała duża ilość wewnętrznych monologów tytułowej bohaterki, które, choć były napisane prosty i przyjemnym w odbiorze językiem, tak traktowały właściwie o niczym. Z jednej strony spokojna akcja pozwoliła na wykreowanie specyficznego, powolnego klimatu, który wielu może przypaść do gustu. Z drugiej zaś niektórzy, tak jak ja, mogą nie potrafić zaangażować się w całą historię, wczuć się w konkretne sytuacje, a tym samym nudzić się w trakcie i odnosić wrażenie, że książka nie liczy dwustu stron, ale przynajmniej pięćset.

Jednego jednak nie można całości odmówić – niezwykłego świata przedstawionego. Sam pomysł na wykreowanie wyspy dającej młodym dziewczyną szansę na rozwój, na której będą prowadzić proste, chociaż nie pozbawione magii życie, wierząc w trzy oblicza Pramatki, odnajdując tym samym w sobie siłę, by pomagać innym był bowiem w mojej ocenie absolutnie rewelacyjny. Równie dobrze wypadały opisy kolejnych interesujących rytuałów i lekcji, których byliśmy świadkami. Pozwoliło to na wykreowanie niezwykle oryginalnej i złożonej a fascynującej rzeczywistości, która stała się najmocniejszym punktem całej powieści.

– Każda kobieta ma w sobie Pramatkę – odparła siostra O. – Niektóre potrafią ją wyzwolić na różne sposoby. Mnóstwo tej wiedzy zatraciło się w dzisiejszych czasach. U zarania dziejów więcej pamiętałyśmy z naszych narodzin i być może miałyśmy w sobie więcej Pramatki – podniosła ostrzegawczo palec. – Ale ludzie często wykorzystywali moc Pramatki w zły sposób, wyrywali ją z ziemi, po której chodzimy.

Maresi to jedna z książek, które nie potrafię jednoznacznie ocenić. Dostrzegłam w niej bowiem wiele mankamentów i nie polubiłam żadnego bohatera, ale nie mogę nie docenić rewelacyjnego świata przedstawionego oraz tego jak bardzo pozbawiona wątku romantycznego powieść wyróżnia się na tle innych utworów skierowanych do młodzieży. Wydaje się, że książka ma równie wiele wad, jak i zalet, jednak ja nie mogę powiedzieć, bym bawiła się dobrze w trakcie lektury, ponieważ ta momentami niemiłosiernie mi się dłużyła. Brakowało mi w tej historii pewnej iskry, która wzbudziłaby moje zainteresowanie oraz nici, która pozwoliłaby mi na wejście w toczącą się na moich oczach akcję. Nie chcę wam jednak odradzać lektury powieści Marii Turtschaninoff, ponieważ to absolutnie nie jest książka zła, a jedynie taka, która nie wpisała się w mój gust. Jeśli jednak lubujecie się w powieściach fantastycznych i poszukujecie czegoś klimatycznego z dobrze napisanym światem, to książka ta może być czymś  stworzonym dla Was.

Moja ocena:
★★★★★☆☆☆☆☆
(przeciętna)





Brak komentarzy:

Prześlij komentarz