David, chory na zespół Aspergera nie potrafi rozmawiać z rówieśnikami. Kit po śmierci ojca zapomniała,
jak to się robi.
&&&
Ostatnimi czasy wydawało mi się,
że książki młodzieżowe przestały być dla mnie czymś interesującym. Każda
kolejna pozycja, po którą sięgałam, wydawała mi się bowiem zbyt podobna do swej
poprzedniczki, a każdy kolejny bohater był dla mnie zbyt banalny, zbyt typowy.
Czułam, że przeczytałam już wszystkie dobre tytuły, a teraz pozostało mi
jedynie ich czytanie po raz drugi, ze zmienionymi imionami postaci i czasami innymi
ich zainteresowaniami. Krótko mówiąc, czułam przesyt „typowo młodzieżowych”
książek i zaczęłam odnajdywać radość w czytaniu mroczniejszych tytułów. Po
zapoznaniu się z serią książek Jenny Hann pomyślałam jednak, że może potrafię
odnaleźć tam jednak coś dla siebie i że chcę przeczytać kolejne książki tego
typu. Tak się złożyło, że już od dłuższego czasu na czytniku czekała zaś na
mnie powieść Julie Buxbaum Gdy słowa zawodzą, która okazała się idealnym wyborem.
Tak naprawdę nie chcę umierać. Po prostu kiepsko wychodzi mi życie.
Historia przedstawiona na
przestrzeni trzystu stron jest niebywale prosta, żeby nie powiedzieć banalna. Główna
bohaterka – Kit, lubiana w szkole dziewczyna, próbuje odnaleźć się w nowej dla
niej rzeczywistości, w której nie ma już przy niej ukochanego ojca i w
poszukiwaniu samotności, przysiada się do największego samotnika w szkole –
Davida, chorego na zespół Aspergera. Ku ogromnemu zdziwieniu otoczeniu para bohaterów
odnajduje ze sobą wspólny język, ale ich przyjaźń wielokrotnie zostanie
wystawiona na próbę. Brzmi jak co druga młodzieżówka? No tak. Niemniej książkę
tę czyta się niebywale dobrze, ponieważ chociaż kolejne strony nie przynoszą
zaskoczeń, to dają coś o wiele lepszego, ogromne ciepło na sercu i uśmiech na
ustach, i chociaż zakończenie tej historii znamy, zanim właściwe zaczniemy ją
czytać tak, tak niczego nie odbiera to całości, którą czyta się po prostu
bardzo, ale to bardzo przyjemnie.
Kit – główna bohaterka całej
historii, a zarazem jedna z jej narratorek, nie została wykreowana na szarą
myszkę, lecz wiele brakuje jej także do statusu szkolnej gwiazdy, wydaje się,
że plasuje się ona gdzieś pośrodku obu określeń, będąc lubianą, ale trochę
wycofaną i bardzo zagubioną dziewczyną. Owa jej przeciętność, nie jest jednak
jej wadą, a wydaje się wręcz, z ogromną zaletą, ponieważ pozwala czytelnikowi
wczuć się w jej sytuację oraz chyba przede wszystkim poczuć do niej sympatię i
chęć kibicowania jej poczynaniom.
Drugiego narratora Davida również
można określić zagubionym, lecz w zupełnie innym sensie. Chłopak nie potrafi
bowiem odnaleźć się po prostu w świecie, który wydaje się nie tyle go nie
rozumieć, ile być mu wrogim, ponieważ chociaż jest piekielnie inteligentny, to
nie potrafi zrozumieć zasad panujących w relacjach międzyludzkich, w skutek czego w kontaktach z innymi
jawi się jako zakręcony, nieco naiwny, ale o dobrym sercu.
Alfred lord Tennyson był idiotą. Wcale nie jest lepiej kochać i stracić, niż nigdy nie zaznać miłości - gdybym w ogóle nie kochał, nie byłoby teraz trzepotania rękoma. Siedziałbym na dole, wyspany, jadłbym sobotnie naleśniki i czytał DSM. Nie zdawałbym sobie sprawy, jak to jest być takim jak inni. Jak to jest nie być samotnym. W jak odległym miejscu żyłem od planety Normalność.
W tej historii nie brakuje jednak
ciekawego tła, które tutaj stanowią relację między poszczególnymi postaciami.
Relacja Davida z siostrą wydawała mi się przeurocza, przepiękna, przywróciła mi
wiarę w ludzi, a przy tym pokazała, że ideały nie istnieją i nie ma w tym
absolutnie nic złego. Więź Kit z matką była zaś po prostu ciekawa i dodała
całości potrzebnego tej historii dramatyzmu. Dobrze została wykreowana także
relacja Kit z jej przyjaciółkami, ponieważ nie opierała się ona na słowach, lecz widać ją było
także w gestach.
Styl Julie Buxbaum jest przyjemny w odbiorze,
opisy są krótkie i napisane przystępnym, prostym językiem, podobnie jak
dialogi, które wypadają naprawdę naturalnie. Szczególne brawa należą się jednak
za tak dobre wykorzystanie tak nietypowego narratora, jakim jest David —
zapamiętywanie rzeczy, które od zawsze wydawały mi się naturalnymi odruchami,
wyszukiwanie wszędzie analogii matematycznych, przeprowadzanie analiz
logicznych, matematyczne wyliczanki, do których uciekł chwilach zdenerwowania i
dziwaczne tematy, o których chciał mówić. To wszystko jakimś cudem wypadło
jednak naturalnie, zupełnie jakby autorka potrafiła wejść do głowy osoby z zespołem Aspergera i po prostu spisała jej myśli, a przynajmniej ja to tak odebrałam, (a
osobistego kontaktu z taką osobą nigdy nie miałam).
Morał wynikający z całej powieści
nie jest nie wiadomo jak niespotykany, ale został przedstawiony w tak dobry, w
tak fajny sposób – bez moralizatorskiego tonu, sztucznych formułek, czy
dziwnych przykładów, lecz dzięki postaciom, które stają się czytelnikowi
bliskie, że stanowi perfekcyjne uzupełnienie całości. Bo nie ma ludzi
idealnych, a pocieszenie czasami odnajdujemy w ludziach, po których byśmy się
tego nie spodziewali i odnajdujemy je bez pomocy słów, ponieważ jak powszechnie
wiadomo słowa czasami zawodzą.
- Kwintyliona?
- Wyobraź sobie jedynkę i trzydzieści zer. - Kit wzrusza ramionami, chyba nie potrafi sobie tego wyobrazić. Fatalnie, ponieważ wizja kwintyliona jest jak poezja.
Gdy słowa zawodzą jest dokładnie
taką powieścią, jaką sugeruje opis, pozbawioną skomplikowanej fabuły, nie
zaskakującą, ale kradnącą serce dzięki swojej prostocie. Wykreowanie przez Julie Buxbaum bohaterowie stają się nam bowiem bliscy już po zaledwie kilku pierwszych rozdziałach,
a przesłanie, jakie niesie ze sobą ich historia, jest piękne w swojej
prostocie. Najpewniej zapomnicie o tej książce niedługo po tym, jaką ją
przeczytacie, lecz spędzonych z nią godzin z pewnością nie uznacie za stracone.
Moja ocena:
★★★★★★★☆☆☆
(bardzo dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz