Tytuł oryginału: This is Falling
Tytuł polski: Zapadnij w serce
Seria: This is Falling (tom #1)
Autor: Ginger Scott
Tłumaczenie: Ischim Odorowicz-Śliwa
Wydawnictwo: Kobiece
Rowe, chcąc uciec od tragicznych wspomnień postanawia wyjechać na studia położone daleko od jej domu. To właśnie tam, w jednym z domów studenckich poznaje Nate, sportowca, który fascynuje ją już od pierwszej chwili.
&&&
Gdy
przychodzi odpowiednia chwila, gdy wpadam w określony nastrój, ale jeszcze nie
jestem pewna, po jaką pozycję powinnam teraz sięgnąć, lubię przeglądać moje
półki na Lubimy Czytać w poszukiwaniu tak zwanej inspiracji. Zobaczywszy
okładkę książki Ginger Scott i wysoką średnią ocenę jej książki, przypomniało
mi się jak wiele dobrego, przeczytałam o niej na innych stronach, dlatego bez
zawahania włączyłam czytnik, odnalazłam Zapadnij w serce i z ogromnym zapałem
zaczęłam czytać…
– Ja nie prowadzę żadnych gierek, Rowe. Ja tylko… Ja po prostu tego nie robię – mówi mi do ucha. – Poczekam, ale nie będę czekać wiecznie.
Jest w
tej książce jeden wątek poprowadzony w najbardziej znienawidzony przeze mnie
sposób. Mówię tu o traumie, którą rzekomo miała główna bohaterka po tragicznych
wydarzeniach, których była uczestnikiem. Dlaczego rzekomo? Ponieważ ta kwestia
pojawiała się dopiero, wtedy gdy była dla autorki przydatna, a jeśli w czymś
jej przeszkadzała, to po prostu znikała. Absolutnie rozumiem, że Rowe, głównej
bohaterce, mogło się polepszać z czasem, tyle że jej nagła przemiana i cała
akcja pojawiająca się na końcu powieści wypadła dla mnie okropnie sztucznie, bo
była kompletnie pozbawiona logicznych podstaw. Ponieważ ja czytałam myśli
bohaterki i imię Josha pojawiało się w nich, a i owszem, lecz zaledwie na samym
początku tej historii, później zaś magicznie z nich wyparowało, więc wszystkie
te problemy wynikające z tego, że myślała o nim cały czas, to jedno wielkie
nieporozumienie. Cała kłótnia pojawiająca się na ostatnich stronach utworu
wydawała mi się, więc kompletnie bez sensu, jakby pojawiła się tylko po to,
żeby autorka mogła oddać konkretną liczbę stron, dlatego też musiała przedłużyć
tę opowieść, dodając akcje, której podstawy chwiały się na nogach, więc
powstała jedna wielka niepotrzebna, sztuczna drama.
Rowe
jest dziwną bohaterką. Niby zamkniętą w sobie, niby nieśmiałą, niby zagubioną i
przestraszoną, ale umiejącą zmienić swoje zachowanie w ciągu ułamka sekundy,
stając się odważną i pyskatą. Takie przemiany uczyniły ją w moich oczach
kompletnie nierealną, a jeśli dodamy do niej znikającą i pojawiają się traumę,
to otrzymamy bohaterkę, której mimo usilnych starań nie potrafiłam polubić,
ponieważ nie odnalazłam ku temu żadnych powodów.
Podobała
mi się jednak pomysł wykreowania Nate’a na nieśmiałego sportowca, ponieważ
mogło to być podstawą do wyróżnienia go spośród tłumu jednakowych głównych postaci
męskich. Tyle że jego niepewność jak wiele innych elementów w tej powieści, to
znikała to pojawiała się. Czasem wydawało mi się bowiem, że faktycznie czytam o
kimś nieco innym niż zwykle, że autorka ładnie nakreśliła jego charakter, ale
czasami po prostu pewność siebie była według autorki czymś niezbędnym, więc po
prostu nagle bohater miał jej nagłe przypływy, które trwały kolejne kilkanaście
stron.
Relacja
głównych bohaterów wydawała mi się zaś momentami naprawdę słodka, a czasami
niezwykle mnie irytowała. Nie dostrzegałam bowiem między tymi bohaterami
większej chemii i denerwowały mnie niektóre rozmowy o niczym, które się w tej
powieści pojawiały. Liczyłam chyba na coś więcej, na to, że wątek stanowiący
podstawę całej historii zostanie skonstruowany nieco ciekawiej, że autorka
kryła w rękawie jakiegoś asa, jednak jak się okazało, trzymała tam jedynie
mierne szóstki.
Nawet twoja najulubieńsza piosenka na świecie staje się nudna, kiedy masz ją ustawioną jako dźwięk w telefonie, a twoja matka ciągle dzwoni i dzwoni, i dzwoni, i dzwoni.
Trudno
mi było nie odnieść wrażenia, że drugoplanowe postaci istniały tu tylko
dlatego, że autorka wiedziała, że później będą jej potrzebne. I tak mamy
Cassie, która była typową dla książek młodzieżowych współlokatorkę, z którą
główną bohaterka według istniejącego gdzieś kodeksu, musi się zaprzyjaźnić,
która to zakochuje się w bracie głównego bohatera, który z nim mieszka. Co
otrzymamy z tej mieszanki? Wolny pokój w akademiku dla naszych głównych
gołąbków, oczywiście. Poza tym mogłabym wyróżnić jeszcze siostrę Cassie, która
pojawiła się na początku, by trochę po przeszkadzać, a potem po prostu się
wyprowadziła i wróciła dopiero w chwili, gdy Rowe nie wiedziała, w co ma się
ubrać. Wiem, że nieco teraz wyolbrzymiam, bo takie zbiegi okoliczności
pojawiają się w każdej powieści, ale kurczę, nie pamiętam, kiedy ostatnio
dostałam tak dobitny obraz kreowania postaci na zasadzie ich użyteczności, bez
większych starań w kreowaniu ich charakterów.
Wiem,
że każdego może bawić coś innego, ale nie wiem, kogo miałyby rozśmieszyć żarty,
które robią sobie nawzajem główni bohaterowie. Czułam się wręcz zażenowana,
czytając o ich kawałach, które, nie obrażając nikogo, były moim zdaniem na
poziomie gimnazjalistów, no wiecie: haha patrzcie posikał się, haha pomalowałam
chłopakom pokój na różowo, haha ukradnijmy ulubionego misia twojego dorosłego
brata. Przepraszam, jeśli kogoś to jednak bawi, ale mi nie czytało się tego ani
przez chwilę dobrze.
Książka
jest napisana nieźle, może bez szczególnego polotu, ale na tyle dobrze by
całkiem przyjemnie się to czytało. Podobało mi się też to, że autorka potrafiła
odróżnić od siebie męską i damską perspektywę nie tylko za sprawą napisu u góry
strony, lecz za sprawą nieco innego słownictwa, jakim posługiwali się
bohaterowie.
– Ej, Nate? – mówię ledwo szeptem.
– Mmmm – odpowiada z nosem wtulonym w tył mojej głowy i przyciąga mnie jeszcze bliżej, nadal zanurzając mi palce we włosach.
– Powinieneś mieć więcej życzeń – stwierdzam.
– Właśnie pomyślałem ich ze dwadzieścia. Ale bez obaw. Jestem cierpliwy.
Zapadnij
w serce to jedna z tych książek młodzieżowych, które są bardzo podobne do
innych pozycji znajdujących się na półkach księgarni, ale jednocześnie brakuje
jej tego, co czyni inne powieści rewelacyjnymi – prawdziwych bohaterów, chemii
w wątku romantycznym, ciekawego tła, a wszystkie te braki zostały doprawione
żenującymi żartami i źle napisaną traumą. To nie jest zła książka, lecz
istnieje wiele innych do niej podobnych, które są po prostu od niej lepsze.,
Moja ocena:
★★★★☆☆☆☆☆☆
(może być)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz