Ariana | Blogger | X X

30.07.2019

Maile, listy i liściki o pewnej kobiecie… // przedpremierowo

Tytuł oryginału: Where'd You Go, Bernadette
Tytuł polski: Gdzie jesteś, Bernadette?
Autor: Maria Semple
Tłumaczenie: Maciej Potulny 
Wydawnictwo: W.A.B

Bernadette, agorafobiczna pani architekt pewnego dnia znika bez śladu.

Bee, po zniknięciu swojej matki stara się odnaleźć ją odnaleźć, przeszukując korespondencję kobiety. 





&&&

Nie tak dawno wyznałam Wam, że mam słabość do książek, w których bohaterowie nawiązują ze sobą więź za sprawą wiadomości. I jakby za sprawą przeznaczenia niedługo po napisaniu wspomnianego wpisu, otrzymałam propozycje zrecenzowania Gdzie jesteś, Bernadette?, która niemal w całości składa się z listów, w których ktoś pisze o bohaterce, bądź które zostały napisane przez tytułową postać. Po przeczytaniu opisu, który sugerował, że mamy do czynienia z ciekawą powieścią, która idealnie wpasowuje się w lekkie lektury, po które sięgam ostatnio najchętniej, nie mogłam się nie zgodzić na współpracę z wydawnictwem i niedługo po otrzymaniu własnego egzemplarza utworu zabrałam się za jego czytanie.

Zapytałam czy mogę zostać sam na sam z córeczką. Elgie dał mi kiedyś medalik ze świętą Bernadetą, która osiemnaście razy doświadczyła wizji. Powiedział, ze moimi dwoma wizjami było Berber Bifocal i Twenty Mile House. Padłam na kolana przy inkubatorze Bee  i mocno ścisnęłam w dłoniach medalik.
- Nigdy więcej nic nie zbuduję – obiecałam Bogu. – Rezygnuję z pozostałych szesnastu wizji, tylko ocal moje dziecko. 


Pierwszy słowem, jakie nasuwa mi się po przeczytaniu tej książki, jest: specyficzna. I dzieje się tak za sprawą naprawdę wielu elementów, ale zacznijmy od początku, czyli od bohaterów. Tytułowa postać jak sugeruje nam opis cierpi na fobię społeczną, co łączy się z jej wieloma dziwnymi zachowaniami, a w połączeniu z jej szalonym charakterem tworzy postać arcyciekawą, ale przy tym właśnie bardzo specyficzną, którą początkowo naprawdę trudno jest polubić  Wraz z upływem kolejnych stron i kolejnymi odkrytymi przez autorkę kartami, przed oczami czytelnika pojawia się bohaterka trudna w obyciu, z którą odnaleźć można jednak nić porozumienia, a może nawet polubić, a wszystko to za sprawą poznania jej przeszłości.
Pozostałe postaci występujące w powieści składają się, jak się wydaje, ze zlepek cech charakteru i bardziej lub mniej sztampowych figur, przez co trudno jest mi ich określić mi mój stosunek do nich. Z jednej strony wydaje się bowiem, że autorka rozmyślnie nieco spłaszczyła ich charaktery, a ich kreacje oparła na ich relacjach z innymi, ale w trackie lektury zdecydowanie brakowało mi jakiegoś punktu zaczepienia, postaci, do której bym się przywiązała, czy którą bym szczególnie polubiła. Bee, córka Bernadette, a zarazem narratorka powieści to bowiem nastolatka bardzo związana z matką, przedstawiana przy tym jako idealna uczennica i najmilsza dziewczyna z sąsiedztwa i chociaż na samym końcu powieści autorka starała się dodać jej odrobiny głębi, tak było na to już chyba trochę za późno. Podobnie sytuacja ma się z mężem bohaterki którego z Bernadette łączyła dziwna relacja i który przewijał się wciąż gdzieś w tle, ale mimo to nie dorobił się szczególnej historii, pozostając figurą trzecioplanową, mającą  jednak spory wpływ na całą historię. O pozostałych postaciach powiedzieć mogę jeszcze mniej, a mimo to w trakcie lektury nie sprawiało mi to jakiegoś ogromnego dyskomfortu, ponieważ angażowały mnie inne elementy utworu.

Specyficzna była tu także sama fabuła. W Gdzie jesteś, Bernadette? na pierwszy plan wysuwa się bowiem relacja na linii matka-córka, która pokazuje, że prawdziwa miłość nigdy nie traci na silne, nawet gdy ginie nadzieja, ale towarzyszy jej również kilka naprawdę oderwanych od rzeczywistości wątków. Pierwszym jest z pewnością ten związany z mafią, który przypominał mi te znane z amerykańskich filmów. Drugim jest wątek domu, w którym mieszkała rodzina, a przy tym wszystkie z nim powiązane związane ze szkołą (moim zdaniem najnudniejszy ze wszystkich) oraz z sąsiadami (bardzo nierówno poprowadzony). Trzecim ten związany ze szpitalem psychiatrycznym, który był niemal rodem wyjęty ze średniej klasy komedii opierających się na absurdach. Czwartym zaś wyjazd na Antarktydę, którego było tu zadziwiająco niewiele, a który był, chyba, najciekawszym ze wszystkich pojawiających się w powieści, ponieważ wiązał się z opisami krajobraz i może być uznany za jedną wielką metaforę obrazującą życie całej rodziny.

Feministki nie zostawią na mnie suchej nitki, ale uważam, że Bernadette jest bardzo kobiecą architekt. Gdy wchodzisz do Berber Bifocal od razu rzuca się w oczy dbałość o szczegóły i cierpliwość, z jaką je dopracowano. Czujesz się jakby ktoś cię przytulił. 

Specyficzny w końcu także ze względu na samą konstrukcję. Powieść Marii Semple składa się bowiem w jakiś dziewięćdziesięciu procentach z maili, listów i liścików, za pomocą których czytelnik musi się zorientować w całej historii, ale w pewnym momencie pojawiły się tu także fragmenty napisane z perspektywy Bee, które chociaż zgrabnie uzupełniały całą historię, tak początkowo wprowadzały też spory zamęt. I jak to zwykle bywa w tego typu utworach, pojawiło się tu kilka dłużyzn, kilka zbędnych wątków, kilka zdań za dużo na dany temat a kilka listów za mało na inny, tak jakby momentami zaburzona została zasada złotego środka, przez co całość nie miała spójnego tempa i momentami się dłużyła, a czasami potrafiła zaciekawić, i zaangażować. Trudno jest mi ocenić styl autorki w powieści napisanej w taki sposób, ale momentami odnosiłam wrażenie, że chociaż widać, że Maria Semple potrafi pisać i to w sposób lekki, a przy tym przyjemny w odbiorze, tak momentami nieco się gubiła we własnej historii.

Ciekawy jest również zawarty w tej historii humor, który z pewnością nie wywołuje napadów śmiechu i nie wszystkim przypadnie go gustu, ponieważ opiera się na przedstawianiu czytelnikowi absurdalnych sytuacji, i dziwacznych zachowań bohaterów. I chociaż bynajmniej nie jest to ten rodzaj komizmu, który by do mnie trafił, tak nie odebrało mi to przyjemności z lektury.

Kiedy wzrok przez jakiś czas łagodnie spoczywa na linii horyzontu, mózg uwalnia endorfiny. To zjawisko podobne do euforii biegacza. W dzisiejszych czasach wszyscy całe życie wpatrują się w oddalone o dwanaście cali monitory, a więc to miłą odmiana.

Gdzie jesteś, Bernadette? to książka, która nieodzownie przypomina mi amerykański film średniej klasy, w której akcja oderwana jest od rzeczywistości, bohaterowie nie zostali może wykreowani najlepiej, ale ich rozwój zachęca do dalszego oglądania, a chociaż pojawia się kilka słabszych, nudniejszych momentów, tak te lepsze sceny potrafią owe znużenie wynagrodzić. Wszystko to zaś w połączeniu daje naprawdę niezłą produkcję, którą z przyjemnością ogląda się w towarzystwie lub w przypadku papierowej wersji czyta się szczególnie dobrze z chłodną lemoniadą w dłoni, siedząc na plaży. Chociaż Maria Semple stworzyła bowiem powieść nieidealną, a przy tym bardzo specyficzną, tak jej lektura potrafi dać sporo radości.


Moja ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)



Za możliwość przeczytania powieści serdecznie dziękuję Grupie Wydawniczej Foksal ;))



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz