Tytuł oryginału: Goodbye Days
Tytuł polski: Goodbye Days
Autor: Jeff Zentner
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar
W jednej chwili Caver pisze wiadomość do swoich przyjaciół.
W następnej Blake, Mars i Eli giną w wypadku samochodowym.
&&&
Na polskim rynku pojawia się
coraz więcej i więcej obyczajowych powieści młodzieżowych, i chociaż znaczna
ich część opiera się jedynie na utartych już schematach, tak zaczynają pojawiać
się również książki poruszające ważne tematy. Pozycje o przeróżnych chorobach
od otyłości aż do nowotworu, o śmierci, o jakie niebezpieczeństwach niesie
Internet, o samotności nikogo już nie dziwią, a autorzy nie ustają w
staraniach, by dostarczać nam kolejne przystępnie napisane powieści ukazujące
często bardzo poważne kwestie. I co by nie mówić to często właśnie poruszany
problem przyciąga odbiorców do danej pozycji, ponieważ potrafi wyróżnić książkę
z tłumu. Goodbye Days przyciągnęło mnie do siebie pozytywnymi opiniami, ale
zdecydowałam się na jej lekturę w chwili, gdy dowiedziałam się, że traktuje o
problemie, jakim jest korzystanie z telefonu w trakcie jazdy, z którym nie
spotkałam się dotychczas w żadnej innej pozycji.
Dość rzadko mamy okazję pokochać drugiego człowieka za to, że uratował nas przed utonięciem lub wyniósł z płonącego budynku. Najczęściej ludzie zasługują na naszą miłość dzięki temu, że ratują nas na milion banalnych, drobnych sposobów przed samotnością.
Zacznijmy od tego, co w powieści
Jeffa Zentnera mi się nie podobało, by później osłodzić sobie jej obraz. Po
pierwsze i najważniejsze, kompletnie nie kupił mnie nierealny pomysł na
utworzenie procesu przeciw chłopakowi, który chciał wytoczyć poważny sędzia i
inni równie logiczni podobno dorośli. Przepraszam bardzo, ale naprawdę chciano
pozwać kogoś za to, że wysłał wiadomość do swoich przyjaciół, tylko dlatego, że
chwilę po tym zdarzył się wypadek samochodowy? Od kiedy to oskarżamy kogoś za
coś, co z żadnej możliwej perspektywy nie jest jego winą? Absolutnie rozumiem,
że ten wątek miał mnie zainteresować i dodać tej historii dramatyzmu, ale u
mnie wywołał tylko uśmiech zażenowania na ustach.
Skoro już jesteśmy przy
postaciach dorosłych, to należałoby również wspomnieć, że z jakiegoś powodu
wszyscy poza babcią i rodzicami Carvera, skrzyknęli się i stwierdzili, że
potrzebują kozła ofiarnego, więc będą okrutni dla głównego bohatera, mimo że
przechodzi stratę tak samo, jak oni. Wiem, że byli zrozpaczeni, więc mogli nie
myśleć do końca logicznie, ale kurde, nie przesadzajmy i nie zabierajmy im
całej empatii, tym bardziej że przecież znali tego chłopaka całkiem dobrze, bo
często gościł w ich domach.
Nie do końca rozumiem też celu
wprowadzania w tej historii takiego, a nie innego wątku miłosnego. Przepraszam,
ale jak dla mnie ani to nie wzbogaciło historii, ani nieszczególnie mnie
zainteresowało, stanowiło za to niepotrzebną zapchaj dziurę, chyba w imię
myśli, że każda dobra powieść młodzieżowa musi mieć wątek romantyczny. A prawda
jest taka, że nie musi.
Doceniam fakt, że autor wykreował
wypadającą dość naturalnie przyjaźń między czwórką nastolatką, ale chociaż
została ona napisana naprawdę poprawnie, tak brakowało mnie w niej jakieś
iskry, która uczyniłaby ją w moich prawdziwą i sprawiała, że uwierzyłabym w
nią, kibicowałabym jej. Doceniam też różnorodność kreacji poszczególnych
postaci, które pojawiały się przecież tylko w retrospekcjach, lecz nie
potrafiłam polubić tych chłopaków nie kupiły mnie na przykład żarty Blake’a, ani jego
filmiki pokazujące pierdzenie w miejscach publicznych.
To ciekawe, że pamięć potrafi wycinać z całości mniej interesujące fragmenty. Tak, pamięć jest świetnym montażystą. Zdarza się, że chcemy sobie przypomnieć każdą spędzoną z kimś chwilę. Nawet te najnudniejsze i najbardziej przyziemne momenty. Człowiek żałuje wtedy, że nie przeżył ich bardziej dogłębnie, nie wchłonął ich w siebie na zawsze – nie pomimo ich zwykłości, lecz właśnie ze względu na ich zwyczajność. Nikt nie jest nigdy przygotowany na koniec opowieści. O tym jednak przekonujemy się zbyt późno.
Główny bohater Carter to zaś
artystyczna dusza, za której sprawą autor mógł napisać tę powieść nieco
bardziej barwnym językiem i skonstruować sporą ilość wewnętrznych monologów, a
także przedstawić trudny proces przechodzenia przez żałobę i radzenia sobie z
tak dużą stratą, jak śmierć trójki przyjaciół. I chociaż trudno jest mi go
jakkolwiek określić, tak bardzo przyjemnie byłoby wejść do jego głowy, i czytać
jego myśli. Mam tylko jedno szybkie pytanie do jego kreacji: czy on naprawdę
nie miał żadnego, ale żadnego znajomego poza wspomnianą już trójką? Żadnych
znajomych, chociażby ze szkoły? Jak udała mu się ta sztuka?
Niezwykle podobało mi się za to
przedstawienie terapeuty oraz ogólnie terapii jako czegoś bardzo pozytywnego,
czego nie powinno się wstydzić i co naprawdę potrafi pomóc, chociaż na początku
naprawdę trudno jest się przemóc, by mówić, to później przynieść może to realny
skutek i pomóc w trudnych chwilach.
Uważam też, że pomysł
zorganizowania tytułowych ostatnich dni był naprawdę ciekawy i został dobrze
napisany. Najlepiej wypadł oczywiście (osoby, które czytały wiedzą, dlaczego
oczywiście) pierwszych z tych dni, w którego trakcie mogłam poczuć jak kolejne działania,
przynoszą bohaterom powolne ukojenie i zobaczyć ich stopniowe oczyszczenie.
Kolejne dwa spotkania z rodzinami zmarłych wypadły zaś nieco gorzej, ale taki
był chyba zamysł autora, i chociaż wciąż nie kupuję kreacji sędziego i tego,
jak postępował, to jestem w stanie przymknąć na to oko, ze względu na ładne
domknięcie jego historii.
Tym, czego żałuję jednak
najmocniej, jest to, że nie poczułam się emocjonalnie związana z tą historią. W
trakcie przewracania kolejnych stron wciąż stałam bowiem gdzieś obok akcji,
emocje w niej zawarte przepływały mi przez palce, nie trafiając do mojego serca
a dobrze wykreowani bohaterowie, szli obok mnie, lecz odgrodzeni grubą, szklaną
szybą.
Zastanawiam, się czy gdzieś przez wszechświat przechodzi jeszcze drobna fala, którą wzbudziliśmy, siedząc w tym salonie i rycząc ze śmiechu jak dwóch idiotów. Może i ona rozbije się o jakiś brzeg, gdzieś pod bezkresnym niebem, poza zasięgiem wzroku. Może i ona zniknie. A może będzie płynąć bez końca.
Czy mimo wszystkich moich
narzekań Goodbye Days jest dobrą książką? Jak najbardziej! Czy mogła być jednak
lepszą pozycją? Zdecydowanie tak. Autor miał bowiem niezwykle ciekawy pomysł na
tę historię i chociaż kilkukrotnie powinęła mu się noga, tak i tak udało mu się
stworzyć wartościową powieść dla młodzieży.
Moja ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz