Ariana | Blogger | X X

6.07.2019

O jednej wiadomości, która wszystko zmieniła…


Tytuł oryginału: Goodbye Days 
Tytuł polski: Goodbye Days
Autor: Jeff Zentner
Tłumaczenie: Grzegorz Komerski
Wydawnictwo: Jaguar

W jednej chwili Caver pisze wiadomość do swoich przyjaciół.
W następnej Blake, Mars i Eli giną w wypadku samochodowym. 









&&&

Na polskim rynku pojawia się coraz więcej i więcej obyczajowych powieści młodzieżowych, i chociaż znaczna ich część opiera się jedynie na utartych już schematach, tak zaczynają pojawiać się również książki poruszające ważne tematy. Pozycje o przeróżnych chorobach od otyłości aż do nowotworu, o śmierci, o jakie niebezpieczeństwach niesie Internet, o samotności nikogo już nie dziwią, a autorzy nie ustają w staraniach, by dostarczać nam kolejne przystępnie napisane powieści ukazujące często bardzo poważne kwestie. I co by nie mówić to często właśnie poruszany problem przyciąga odbiorców do danej pozycji, ponieważ potrafi wyróżnić książkę z tłumu. Goodbye Days przyciągnęło mnie do siebie pozytywnymi opiniami, ale zdecydowałam się na jej lekturę w chwili, gdy dowiedziałam się, że traktuje o problemie, jakim jest korzystanie z telefonu w trakcie jazdy, z którym nie spotkałam się dotychczas w żadnej innej pozycji.

Dość rzadko mamy okazję pokochać drugiego człowieka za to, że uratował nas przed utonięciem lub wyniósł z płonącego budynku. Najczęściej ludzie zasługują na naszą miłość dzięki temu, że ratują nas na milion banalnych, drobnych sposobów przed samotnością.

Zacznijmy od tego, co w powieści Jeffa Zentnera mi się nie podobało, by później osłodzić sobie jej obraz. Po pierwsze i najważniejsze, kompletnie nie kupił mnie nierealny pomysł na utworzenie procesu przeciw chłopakowi, który chciał wytoczyć poważny sędzia i inni równie logiczni podobno dorośli. Przepraszam bardzo, ale naprawdę chciano pozwać kogoś za to, że wysłał wiadomość do swoich przyjaciół, tylko dlatego, że chwilę po tym zdarzył się wypadek samochodowy? Od kiedy to oskarżamy kogoś za coś, co z żadnej możliwej perspektywy nie jest jego winą? Absolutnie rozumiem, że ten wątek miał mnie zainteresować i dodać tej historii dramatyzmu, ale u mnie wywołał tylko uśmiech zażenowania na ustach.

Skoro już jesteśmy przy postaciach dorosłych, to należałoby również wspomnieć, że z jakiegoś powodu wszyscy poza babcią i rodzicami Carvera, skrzyknęli się i stwierdzili, że potrzebują kozła ofiarnego, więc będą okrutni dla głównego bohatera, mimo że przechodzi stratę tak samo, jak oni. Wiem, że byli zrozpaczeni, więc mogli nie myśleć do końca logicznie, ale kurde, nie przesadzajmy i nie zabierajmy im całej empatii, tym bardziej że przecież znali tego chłopaka całkiem dobrze, bo często gościł w ich domach.
Nie do końca rozumiem też celu wprowadzania w tej historii takiego, a nie innego wątku miłosnego. Przepraszam, ale jak dla mnie ani to nie wzbogaciło historii, ani nieszczególnie mnie zainteresowało, stanowiło za to niepotrzebną zapchaj dziurę, chyba w imię myśli, że każda dobra powieść młodzieżowa musi mieć wątek romantyczny. A prawda jest taka, że nie musi.

Doceniam fakt, że autor wykreował wypadającą dość naturalnie przyjaźń między czwórką nastolatką, ale chociaż została ona napisana naprawdę poprawnie, tak brakowało mnie w niej jakieś iskry, która uczyniłaby ją w moich prawdziwą i sprawiała, że uwierzyłabym w nią, kibicowałabym jej. Doceniam też różnorodność kreacji poszczególnych postaci, które pojawiały się przecież tylko w retrospekcjach, lecz nie potrafiłam polubić tych chłopaków nie kupiły mnie na przykład żarty Blake’a, ani jego filmiki pokazujące pierdzenie w miejscach publicznych.

To ciekawe, że pamięć potrafi wycinać z całości mniej interesujące fragmenty. Tak, pamięć jest świetnym montażystą. Zdarza się, że chcemy sobie przypomnieć każdą spędzoną z kimś chwilę. Nawet te najnudniejsze i najbardziej przyziemne momenty. Człowiek żałuje wtedy, że nie przeżył ich bardziej dogłębnie, nie wchłonął ich w siebie na zawsze – nie pomimo ich zwykłości, lecz właśnie ze względu na ich zwyczajność. Nikt nie jest nigdy przygotowany na koniec opowieści. O tym jednak przekonujemy się zbyt późno.

Główny bohater Carter to zaś artystyczna dusza, za której sprawą autor mógł napisać tę powieść nieco bardziej barwnym językiem i skonstruować sporą ilość wewnętrznych monologów, a także przedstawić trudny proces przechodzenia przez żałobę i radzenia sobie z tak dużą stratą, jak śmierć trójki przyjaciół. I chociaż trudno jest mi go jakkolwiek określić, tak bardzo przyjemnie byłoby wejść do jego głowy, i czytać jego myśli. Mam tylko jedno szybkie pytanie do jego kreacji: czy on naprawdę nie miał żadnego, ale żadnego znajomego poza wspomnianą już trójką? Żadnych znajomych, chociażby ze szkoły? Jak udała mu się ta sztuka?

Niezwykle podobało mi się za to przedstawienie terapeuty oraz ogólnie terapii jako czegoś bardzo pozytywnego, czego nie powinno się wstydzić i co naprawdę potrafi pomóc, chociaż na początku naprawdę trudno jest się przemóc, by mówić, to później przynieść może to realny skutek i pomóc w trudnych chwilach.

Uważam też, że pomysł zorganizowania tytułowych ostatnich dni był naprawdę ciekawy i został dobrze napisany. Najlepiej wypadł oczywiście (osoby, które czytały wiedzą, dlaczego oczywiście) pierwszych z tych dni, w którego trakcie mogłam poczuć jak kolejne działania, przynoszą bohaterom powolne ukojenie i zobaczyć ich stopniowe oczyszczenie. Kolejne dwa spotkania z rodzinami zmarłych wypadły zaś nieco gorzej, ale taki był chyba zamysł autora, i chociaż wciąż nie kupuję kreacji sędziego i tego, jak postępował, to jestem w stanie przymknąć na to oko, ze względu na ładne domknięcie jego historii.

Tym, czego żałuję jednak najmocniej, jest to, że nie poczułam się emocjonalnie związana z tą historią. W trakcie przewracania kolejnych stron wciąż stałam bowiem gdzieś obok akcji, emocje w niej zawarte przepływały mi przez palce, nie trafiając do mojego serca a dobrze wykreowani bohaterowie, szli obok mnie, lecz odgrodzeni grubą, szklaną szybą.

Zastanawiam, się czy gdzieś przez wszechświat przechodzi jeszcze drobna fala, którą wzbudziliśmy, siedząc w tym salonie i rycząc ze śmiechu jak dwóch idiotów. Może i ona rozbije się o jakiś brzeg, gdzieś pod bezkresnym niebem, poza zasięgiem wzroku. Może i ona zniknie. A może będzie płynąć bez końca.

Czy mimo wszystkich moich narzekań Goodbye Days jest dobrą książką? Jak najbardziej! Czy mogła być jednak lepszą pozycją? Zdecydowanie tak. Autor miał bowiem niezwykle ciekawy pomysł na tę historię i chociaż kilkukrotnie powinęła mu się noga, tak i tak udało mu się stworzyć wartościową powieść dla młodzieży.

Moja ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz