Tytuł oryginału: History Is All You Left Me
Tytuł polski: Zostawiłeś mi tylko przeszłość
Autor: Adam Silvera
Tłumaczenie: Agnieszka Brodzik
Wydawnictwo: We need YA
Życie Griffina w jednej chwili
przeistoczyło się w równię pochyłą. Jedyne, co mu zostało, to żal i sekrety. Na
domiar złego, jego ból po starcie ukochanego jest w stanie zrozumieć tylko
Jackson – nowy chłopak Theo z Kalifornii.*
&&&
Bardzo chciałam przeczytać
książki Adama Silvery, ponieważ słyszałam o nich mnóstwo dobrego, a w dodatku
ich tematyka wydawała mi się niezwykle interesująca. Po lekturze Naszego
Ostatniego Dnia tego autora, mój entuzjazm nieco opadł, bo ten tytuł był dobry
na tyle bym, wspominała go z uśmiechem na ustach, ale nie na tyle rewelacyjny
bym szczególnie się nim zachwycała. Do Zostawiłeś mi tylko przeszłość podeszłam
już więc z nieco mniejszym entuzjazmem, mimo że opis powieści sugerował, że
będę mieć do czynienia z naprawdę piękną książką.
Miałem zaszczyt zostać zniszczonym przez niego, dzięki czemu znaleźliśmy we mnie kogoś lepszego, prawdziwszego, niż osoba, którą udawałem.
Ta historia toczy jednocześnie na
dwóch osiach czasowych. Z jednej strony czytamy o teraźniejszości, gdzie Theo
nie żyje, a więc o smutku, żałobie i odnajdywaniu się w świecie po śmierci
ukochanego. I było to dla mnie zadziwiająco nudne i męczące doświadczenie,
ponieważ żeby móc to wszystko zrozumieć i przeżywać, musiałabym przynajmniej
polubić, a najlepiej zrozumieć postaci, których „rozwój” obserwuję na drugiej
płaszczyźnie czasowej, a tak niestety się nie stało. Po drugie była to narracja
tak przygnębiająca, że nie dawała czytelnikowi chwili na oddech, a swoim
bohaterom lepszego momentu, że po kilkunastu stronach po prostu się
przyzwyczaiłam do tej atmosfery i przestała ona budzić we mnie jakiekolwiek
uczucia – było tu tak smutno, że aż w końcu nie smutno. Problemem było dla mnie
też to, że nie działo się tu nic szczególnego – ot dwóch chłopaków wspominało
trzeciego chłopaka, włócząc się przy tym zwykle po mieście.
Znaczna część tej książki
opowiada też o przeszłości i ten pomysł krył w sobie ogromny potencjał. Zamiast
obserwować tu jednak rozwój postaci i zmiany, jakie zachodziły w relacjach
między nimi, patrzyłam na dwóch dzieciaków, którzy nagle stwierdzili, że darzą
się ogromnym uczuciem, wyznają więc sobie uczucia w bardzo głębokiej i pięknej
scenie (wcale nie), a potem śledziłam po prostu nastolatków pomiędzy którymi
nie czułam za grosz chemii. Dowodem na to, jak płytkie było uczucie tej dwójki
niech będzie scena ich pierwszego seksu, w której Theo przyszedł do chorego Griffina
i pomiędzy zdaniami pyta go, czy chce to zrobić, ten zmieszany odpowiedział „no
chyba chcę” i tak pod wpływem jakże magicznej atmosfery oraz tego, że rodzice
chłopaka wyszli na całe dwie godziny do sklepu dochodzi do ich pierwszego razu.
I żeby nie było nieporozumień – ja naprawdę rozumiem, że są pary, u których
wyglądało to dokładnie tak samo, ale proszę Was, książka wmawia mi przez
dziewięćdziesiąt pięć procent jak wielkie i głębokie było uczucie łączące te
postaci, a ja, żeby polubić tę historię musiałabym zrozumieć, dlaczego Griff
tak bardzo rozpacza po swojej stracie, tymczasem ich uczucie nie było nawet
proste, ale po prostu strasznie płytkie.
Płytkie są tu także emocje i
wszystkie inne relacje łączące postaci w książce, ponieważ wszystko było tu
przez autora uproszczone, sprowadzane do pustych gestów i patetycznych słów.
Nie widziałam przyjaźni między postaciami, a tym bardziej ich miłości, jak dla
mnie równie dobrze mogły być dla siebie nieznajomymi, ale połączyło ich banalne
pożądanie, które potem przerodziło się w obsesję. Tak, nie chciałam tego mówić,
ale relacje miłosne w tej książce są po prostu toksyczne – każda z postaci,
która dostała takowy wątek była bowiem egoistą, który nie patrzył dalej niż na
czubek własnego nosa i miał w poważaniu uczucia drugiego człowieka. Nikt nie
wahał się tu nawet na tym, jak bardzo wykorzystywał drugiego człowieka dla
swoich celów, jak bardzo go ranił i sprowadzał do przedmiotu, niemającego
uczuć.
Odwracam się i widzę kilka nowych twarzy, które idą w naszą stronę. Jeśli ja ich nie znam, oni nie znają mnie, więc nie mogą wiedzieć, dlaczego to dla mnie takie trudne, dlaczego nie potrafię przekręcić tej przeklętej gałki i wejść. Bo nie znają naszej historii.
Nie wiem też, co się stało ze
stylem Adama Silvery, który w Naszym Ostatnim dniu pisał rewelacyjnie,
doskonale rozumiejąc swoich bohaterów, tymczasem tutaj podarował czytelnikowi
męczące monologi głównego bohatera, płytkie opisy uczuć i drętwe dialogi.
Przejdźmy jednak do mojej
największej bolączki tej powieści do jej bohaterów.
Griffin to postać niebywale
męcząca, która o zgrozo, jest także narratorem całej historii, która ma obsesje
na punkcie przeszłości, co w pewnym momencie czyni go ogromnym egoistą, osobą,
która tak bardzo zamknęła się we własnym żalu, że przestała dostrzegać drugiego
człowieka, a zamiast tego stała się nieodpowiedzialnym, tchórzliwym, kłamliwym
i irytującym bohaterem, które nie potrafiłam polubić. Mimo całej niechęci muszę
jednak docenić to, z jaką skrupulatnością prowadzany był wątek jego nerwicy
natręctw i jak wiele dodał on samej powieści.
Niczego dobrego nie mogę jednak
powiedzieć o obsesji Griffina, czyli Theo, który wskoczył na podium na mojej
liście najbardziej znienawidzonych bohaterów literackich. Był to bowiem chłopak
paskudnie samolubny, pragnący wagi wszystkich wokół siebie, chcący wciąż
znajdować się w centrum zainteresowania, niegotowy na jakiekolwiek poświęcenia
dla drugiego człowieka, oszukujący bez mrugnięcia okiem, chcący mieć nie tylko
przysłowiowego wróbla w garści, ale także wszystkie gołębie z okolicy, nie
mając na uwadze uczuć przyjaciół i niepozwalający im odejść, chociaż sam już
dawno ich opuścił. Przepraszam za wyrażenie, ale Theo to moim zdaniem dupek do
kwadratu i nijak nie potrafiłam żałować jego śmierci razem z Griffinem.
Ludzie są skomplikowanymi puzzlami i zawsze próbujemy ułożyć ich pełny obraz, ale czasami coś idzie nie tak albo nie kończymy. Czasami tak jest lepiej.
Zostawiłeś mi tylko przeszłość to
przede wszystkim według mnie książka męcząca i nudna, która bez wątpienia jest
mocnym kandydatem na moje rozczarowanie roku. Nie potrafiłam polubić żadnej z
postaci, która pojawiła się w powieści, zrozumieć ich postępowania i uwierzyć w
łączące ich relacje, co w połączeniu z naprawdę nużącą według mnie fabułą,
sprawiło, że niestety nie potrafiłam czerpać przyjemności z lektury.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz