Ariana | Blogger | X X

20.10.2019

Nie rozumiem sama siebie, czyli nie wiem, czy pokochałam, czy zawiodłam się na serii „Świat Verity”


Nigdy nie byłam ogromną fanką wątków fantastycznych w książkach, a jednak cudowna Buntowniczka z pustyni sprawiła, że nabrałam ochoty, by zanurzyć się kolejnej powieści, w której przedstawiona historia będzie znacząco odbiegać od naszej rzeczywistości. Za sprawą bardzo dobrych opinii oraz tych intrygujących skrawków informacji, które wiedziałam o tej serii padło więc na Świat Verity Victorii Schwab. Po skończonej już lekturze mogę powiedzieć jedno — żadne inne książki nie wzbudziła we mnie tak skrajnych emocji. W tym wpisie będzie więc sporo chaosu i całe mnóstwo sprzecznych emocji, tym samym jestem pewna, że będzie to najdziwniejsza opinia w historii tego bloga. Gotowi? No to zaczynamy.



...w kilku słowach o tych ważniejszych elementach


  • Trzeba oddać Schwab to jak zgrabnie posługuje się słowem, zręcznie manewrując między pięknymi opisami muzyki, konstruowanie całej rzeczywistości, a myślami bohaterów, w to wszystko wplatając naturalne i przyjemne w lekturze dialogi. Niezwykle podobało mi się także to, że autorka wyraźnie nie boi się wyzwań i prezentuje czytelnikom wiele dobrych scen walki i opisy łowów potworów, chociaż w łatwy sposób mogłabym to ominąć. Nie podobały mi się jednak wstawki, które pojawiły się w Mrocznym duecie, ponieważ jakkolwiek rozumiem ich cel, tak wytrącały mnie one z rytmu.
  • Narracja tej powieści była dla mnie jednak największą bolączką w trakcie czytania – i to nie z powodu złego stylu Schwab, a z innej, wydawać by się mogło mniej ważnej przyczyny, która doskwierała mi w trakcie lektury. W serii tej pojawiają się bowiem dwie perspektywy – Augusta i Kate, i niestety druga z postaci już na starcie była dla mnie na przegranej pozycji. Katharine była postacią naprawdę dobrze wykreowaną, którą w innych okolicznościach z pewnością wychwalałabym pod niebiosa, a nawet i teraz muszę podkreślić, że jest to bohaterka z krwi i kości, z naprawdę dobrze napisaną historią, miała jednak jeden poważny i nierozwiązywalny problem – nie była Augustem. Wydaje mi się bowiem, że choćby autorka stanęła na głowie, nie udałoby się jej napisać ludzkiej postaci, której narracja byłaby tak fascynująca, tak dobra, jak ta napisana z perspektywy potwora. Dlatego też, chociaż naprawdę lubiłam obu głównych bohaterów, to prawda jest taka, że czytając o losach Kate, wciąż myślami byłam w rozdziałach Sunaja, świerzbiły mnie palce, by pominąć te kilka stron, żeby dowiedzieć się czegoś więcej o nim, odkryć jego kolejne tajemnice, tym bardziej że naprawdę zakochałam się w samej jego ludzkiej kreacji, w jego charakterze i z ogromną przyjemnością czytałam także o jego rozterkach, i problemach, a także obserwowałam ogrom przemian, jakie przechodził na przestrzeni dwóch tomów.
  • Kreacja bohaterów jest jednym z tych elementów, których nijak nie potrafię jednoznacznie ocenić. Z jednej bowiem strony z technicznej strony wszystko było tu naprawdę dobrze, pokusiłabym się nawet o powiedzenie, że zdecydowanie ponadprzeciętnie – zdecydowana większość bohaterów miała bowiem swoje charaktery i historii, a przy tym naprawdę duża ich liczba wzbudziła moją sympatię bądź uznanie. Z drugiej zaś strony, nie mogłam się oprzeć wrażeniu, że mimo wszystko autorkę było stać na jeszcze więcej, że mogła tchnąć w tych bohaterów jeszcze więcej życia, lepiej wykorzystać drzemiący w nich potencjał, dać im po prostu nieco więcej stron na rozwój.
  • Pomysł na samą kreację potworów był tak wybitny, że aż brakuję mi słów, by go opisać, ponieważ mam ochotę jedynie klaskać na stojąco. W książce spotkamy bowiem aż cztery ich rodzaje i każdy z nich został naprawdę dobrze nakreślony – począwszy od ich genezy, przez ich tryb życia, słabości, siłę, jak i to, czym się pożywiały. I odkrywanie właśnie tych tajemnic, odkrywanie kolejnego skrawka tej niewiarygodnie intrygującej i dobrej układanki sprawiało, że z takim zapałem czytałam pierwszy tom tej dylogii. Schwab zaszczepiła we mnie bowiem pierw ogromną, ogromną ciekawość, a potem zaskarbiła sobie także moje zaufanie, co stworzyło mieszankę wybuchową i pozwoliło mi rozkochać się na całego w nakreślonych przez nią mrocznych stworzeniach. Nie mogłabym w tym miejscu nie wspomnieć także o rewelacyjnie napisanym wątku muzycznym, który nieustannie powraca i oczarowuje zdecydowanie nie tylko bohaterów tej powieści.
  • Ogromnym problem był dla mnie jednak sposób prowadzenia fabuły, która nie tylko nie podążała w żadnym konkretnym celu, ale której brakowało też jakiś istotnych przystanków, wydarzeń ważnych zapamiętania. Gdybyście zapytali mnie, o czym jest ta książka, potrafiłabym powiedzieć Wam naprawdę wiele o kreacji potworów i trochę o mieście, w którym toczy się akcja, ale nie potrafiłabym Wam powiedzieć co takiego się w niej działo, stworzyć żadnego nawet bardzo ogólnego planu wydarzeń, ponieważ chociaż wydaje się, że dzieje się tu bardzo dużo, to później okazuje się, że działo się tu naprawdę niewiele, a cała akcja stoi jedynie tym, jak kończą się oba tomy, jedynie tam dzieją się rzeczy, który miały prawdziwie znaczenie.


...i o tych mniej ważnych też

  • O tym jak nierówno zakończyły się te dwie książki. Okrutna pieśń zakończyła się w mojej ocenie w zbyt pośpieszny sposób, przez co wiele scen, gdyby dostało więcej miejsca, mogłoby wybrzmieć odpowiednio dramatycznie, a w dodatku może dzięki temu autorka nie wyrzuciłaby sobie z rękawa swoich najlepszych kart, czyli tajemnic, które skrywały potwory. Tom ten zakończył się według mnie w taki sposób, że spokojnie, gdyby trochę mocniej rozwinięto pewne kwestie, dodano może dodatkowe sto, sto pięćdziesiąt scen, to mogłoby to być zakończenie całej serii. Autorka zdecydowała się jednak na napisanie drugiego tomu, w którym, no cóż, znalazło się kilka naprawdę dobrych rozwiązań, pojawiło się kilka ciekawych postaci, a jednak to nie było już to samo co w przypadku poprzedniej części, brakowało mi tu siły napędowej poprzedniej części – tajemnic, skrywanych przez potwory. Muszę jednak z ręką na sercu przyznać, że ostatnie dwie sceny Mrocznego Duetu wypadły rewelacyjnie, dzięki czemu samo zakończenie tej dylogii, i mimo ogólnie słabszej drugiej części będę wspominać z uśmiechem na ustach, gratulując Schwab odwagi.
  • Miałam też problem, z tym że autorka nie wykorzystała potencjału, który tkwił w pomyśle na przedstawienie nam jednej historii z dwóch stron barykady, z tym że nie pobawiła się szczególnie długo motywem łączącym Północ i Południe, nie postawiła głównych bohaterów przeciw sobie na dłużej niż kilka chwil.
  • Tym, co pozytywnie mnie zaskoczyło, było to, jak niewiele było tu wątku romantycznego, aż do tego stopnia, że na palcach jednej dłoni zliczyłabym ilość romantycznych scen, a i tak zostałaby mi pewnie połowa palców. Byłam tym ogromnie zdziwiona (początki zapowiadały coś z grubsza innego), a jednak jestem wdzięczna za takie posunięcie autorce, ponieważ relacja Kate z Augustem świetnie sprawdzała się na tej platonicznej linii.
  • Bolało mnie także to, jak nijako rozpoczął się Mroczny duet i że tak naprawdę to, co tam się działo przez dobre kilkadziesiąt stron, można by zamknąć w jednej, dwóch scenach i wyszłoby na dokładnie to samo, ponieważ pozostałe wydarzenia, pojawiający się tak bohaterowie nie mieli żadnego większego znaczenia.
  • Niezbyt dobrze w mojej ocenie wypadł także antagonista, zarówno w tomie pierwszym, jak i drugim – brakowało mu charyzmy, czegoś, co mogłoby go wyróżnić w tłumie. Jednym co potrafię o nim powiedzieć, jest: okrutny i tyle, nic szczególnego, ani odkrywczego, co biorąc pod uwagę, że w Mrocznym Duecie dostaje on momenty, gdy przejmuje narracje, po prostu mnie rozczarowało.


...słowem chaotycznego podsumowania









Świat Verity to nie jest seria, którą potrafię jakkolwiek ocenić. Z jednej bowiem strony zakochałam się w samym pomyśle na kreacje potworów, w powolnym poznawaniu ich sekretów, z drugiej zaś strony irytował mnie chaos i to jak uboga jest sama fabuła tych powieści. Jeśli dodamy do tego także fakt, że w trakcie narracji Kate, niemal nieprzerwanie paliła mnie chęć, by przeskoczyć do rozdziałów Augusta, to wychodzi z tego, że przez niemal połowę obu książek nie byłam zadowolona z tego, co czytam, mimo tego, że jak mówiłam wcześnie, lubiłam tę bohaterkę. I może w tym miejscu powinnam Wam powiedzieć: nie czytajcie tej serii, to strata czasu, zmarnowany wybitnie dobry potencjał. Nie potrafię jednak tego zrobić, ponieważ mimo tego jak wiele elementów mnie tu rozczarowało, rozkochał mnie w sobie ten jeden, który będzie tkwił w mojej pamięci jeszcze przez długi czas, ten związany z kreacją potworów i tym jak dobrze Victoria Schwab to wymyśliła i jak ogromnie mnie tym zaintrygowała. Nie można też zapomnieć o tym, że te książki zostały po prostu dobrze napisane, a ich bohaterowie zostali nakreśleni w bardzo dobry sposób. I tak z oceny tych wszystkich elementów powstał nam istny chaos, z którego nie potrafię wyłowić jednoznacznej opinii, powiedzieć Wam czy warto, jest sięgnąć po tę dylogię. Jedynym co mogę stwierdzić, to mimo iż wiele rzeczy mnie tu rozczarowało, tak dzięki temu jednemu, wybitnie dobremu, nie żałuję lektury Świat Verity.

Ocena całej dylogii:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz