Tytuł polski: Królestwo mostu
Cykl: Królestwo mostu (tom #1)
Autor: Danielle L. Jensen
Tłumaczenie: Anna Studniarek
Wydawnictwo: Galeria Książki
Lara – księżniczka, szpieg i wytrenowana wojowniczka, ma jeden cel: poznać wszystkie tajemnice Królestwa Mostu, a potem rzucić kraj na kolana.
Kiedy jednak dziewczyna poznaje swojego przyszłego męża oraz jego poddanych, zaczyna się zastanawiać, gdzie czai się prawdziwe zło i której ze stron w odwiecznym konflikcie powinna służyć
&&&
O Królestwie Mostu nie wiedziałam
wiele przed jego lekturą. Wiedziałam jedynie, że mam do czynienia z powieścią,
której akcja nie jest osadzona w naszym świecie i, że pojawia się w niej wątek
aranżowanego małżeństwa. Ta wiedza, połączona z wieloma pozytywnymi opiniami o
tym tytule, jakie słyszałam bądź przeczytałam, wystarczyła mi jednak, bym
pobrała tę powieść na czytnik i bym pewnego dnia, wybrała właśnie ten tytuł. I
chociaż bawiłam się świetnie, nie jestem pewna czy był to aż tak dobry wybór,
jak myślałam na samym początku.
Lód i ogień mogą zniszczyć świat, ale karaluchy przetrwają - powiedział wtedy - Tak jak ty.
Warto, moim zdaniem, zacząć od
tego, że fabuła tej powieści, jest wbrew pozorom naprawdę prosta – mamy dwa
królestwa, które mimo wzajemnej nienawiść, chcą powstrzymać panujący między
nimi rozejm, wypełniając jego kolejne warunki, dlatego też główna bohaterka
powieści, Lara, zostaje wysłana na Ithicane, by wziąć ślub z tamtejszym królem
i połączyć oba królestwa. I jak można łatwo się domyślić, Lara nie jest
księżniczką, która będzie siedzieć w pachnących pościelach i wykonywać każde polecenia
męża, jest za to szpiegiem, który gotów jest zrobić naprawdę wiele by poznać
tajemnice, znienawidzonej wyspy. Wbrew samej sobie dziewczyna zaczyna jednak
żywić pozytywne uczucia względem swojego męża i tak o to mamy do czynienia z
prostą powieścią, której głównym wątkiem jest relacja od nienawiści do miłości,
a wszystko to politycznymi wątkami w tle. I ja nie mam absolutnie nic przeciwko
temu, by czytane przeze mnie historie były proste, dlatego początkowo czerpałam
naprawdę sporo satysfakcji z lektury Królestwa Mostu – było tu trochę polityki,
trochę intryg i trochę rozwoju relacji głównych bohaterów, a wszystko w
naprawdę przyjemnych proporcjach. Niemniej w samej końcówce tej powieści, jak
dla mnie akcja przestaje biec po prostej linii, i zaczyna po prostu biec
idealnie po sznurku, tak żeby tylko nie wystawić krańca stopy od sznurka, i
przypadkiem nijak nie zaskoczyć czytelnika. I ta końcówka, która, owszem
zachęca do lektury drugiego tomu, ale jest przy tym tak prosta, że aż
powiedziałabym, że zdecydowanie zbyt prosta i oczywista, że aż mnie zirytowała.
Do ostatniej strony liczyłam bowiem naiwnie na to, że autorka zaplanowała coś
dobrego na sam koniec, że nie pójdzie na linii najmniejszego oporu, ale
niestety właśnie to zrobiła, nie zapominając przy tym o tym, by na ostatniej
prostej w kilku zdaniach opowiedzieć tyle wydarzeń, że spokojnie można by było
je opisać w ciekawy sposób na jakiś stu stronach, ale chyba zabrakło już na to
chęci, więc wydarzenia dzieją się bardzo szybko i są opisane w bardzo dużym
skrócie. Żałuję, naprawdę żałuję, że Danielle L. Jansen nie poświęciła czasu na
napisanie lepszego zakończenia dla tej części i mam nadzieję, że zakończenie
następnego domu będzie o wiele, wiele lepsze.
Ale jej serce, od czasu ucieczki ze Środkowej Strażnicy zimne i spopielałe jak zgliszcza, teraz płonęło wściekłością, której nie umiała się sprzeciwić.
Jacy są bohaterowie stworzeni
przez Danielle L. Jansen? Dziwni. Szukałam lepszego określenia, ale naprawdę żadne słowo nie oddaje ich esencji bardziej niż właśnie
dziwni. Mamy tu bowiem postać Lary, dziewczyny, która została wytrenowana do
bycia szpiegiem, do zostania żoną króla i bycia wojowniczką, i widzę w niej
naprawdę spory potencjał – podobało mi się jej poczucie humoru, które ujawnia
się w dialogach, a także jej odwaga, która wykazała się w walce. Niemniej,
czytając, nie mogłam oprzeć się wrażeniu, że autorka jakby na siłę starała się
zrobić z niej tę silną babkę, którą wszyscy polubią, ponieważ dziewczyna jest
idealna – dobra absolutnie w każdej sztuce walki i potrafi opracowywać
skomplikowane plany, ale przy tym z jakiegoś powodu przy facecie miękną jej
kolana i popełnia naprawdę głupie błędy, a jej natura jest chwiejna jak trzcina
na wietrze – raz jest dziewczyną, która rwie się do walki, wręcz nie może
usiedzieć w miejscu, by kilka stron później, bez problemu cieszyć się spokojnym
życiem.
Postać Arena wydawała mi się za
to kompletnie bez wyrazu – ot mamy tego dobrego króla marzyciela, który
świetnie odnajduje się w walce i który, bo czemu by nie, twierdzi, że nie ufa
Larze, ale raz zdradza jej sekrety królestwa bez problemu, by potem jednak
zawiązywać jej opaskę na oczach, by przypadkiem czegoś się nie dowiedziała. Nie
widzę w nim żadnych wad (pozbawioną sensu scenę próby odwagi, wymazałam z
pamięci, bo naprawdę nie wiem, skąd to się nagle wzięło), a przykra
rzeczywistość jest taka, że bez nich, trudno jest mi też wskazać jakieś
konkretne jego zalety, jest to po prostu ten dobry król, który ma zmienić
główną bohaterkę od co. I ma górę mięśni, nie zapominajmy o mięśniach.
Pozostali bohaterowie są
sympatyczni, w chwili, gdy rzucą jakimś żartem, ale poza tym nie ma w nich nic
ciekawego, właściwie wszyscy mieszkańcy Ithicany zlać by się mogli w jedno, bo
ich obecność właściwie niczego nie zmienia. A zarysowanie bohaterów po drugiej
„stronie barykady”? Właściwie tu nie istnieje, a był tu potencjał i miejsce, by
pochylić się nad, chociażby postacią króla Maridinyi nakreślenie go na coś
więcej niż chciwego władcę, przez co cały wątek polityczny wypadły ciekawiej,
ale niestety nie ma tu na to miejsca. I tak to dziwni są bohaterowie — niby
sympatyczni, ale tak naprawdę całkowicie nijacy.
Danielle L. Jansen posługuje się
całkiem zgrabnym stylem pisania, w którym zamiast zbędnego patosu w opisach,
możemy odnaleźć całkiem sporo humoru w dialogach, co sporo dodało tej powieści
i w połączeniu z całkiem wartką akcją, sprawiło, że czyta się ją naprawdę
szybko i o ile wejdziemy w ten świat, całkiem przyjemnie. Chyba że akurat
natrafimy na z jakiegoś powodu, podniośle opisany opis zbliżenia bohaterów – na
szczęście jednak takich fragmentów jest w tej powieści niewiele.
Oszczędzaj kłamstwa na chwile, kiedy będą nieodzowne.
Królestwo Mostu to jedna z tych
powieści, które czyta się przyjemnie, i dopiero po zakończonej lekturze widzi
się wyraźnie jej słabości. W tej historii krył się bowiem materiał na
rewelacyjną powieść, którą czytałoby się z zapartym tchem, ale autorka
poprowadziła tę powieść najprostszą z możliwych ścieżek, prowadząc bohaterów
niemal po linijce do określonego celu, przez co po odwróceniu ostatniej strony
nie mogłam odpędzić od siebie myśli, że gdzie już to było, że już czytałam tę
historię, tylko z innymi imionami bohaterów. Nie zrozumcie mnie źle, to nie
jest powieść beznadziejna, czy zła, pokusiłabym się nawet o nazwanie jej dobrą,
ale zabrakło w niej jakieś iskry, chociaż jednego pomysłu, który wyniósłby ją
ponad inne podobne jej powieści. Dobry wybór, jeśli szukacie po prostu niezłej
powieści, która umili Wam wolny czas, ale niestety nic więcej, a szkoda.
Moja ocena:
★★★★★☆☆☆☆☆
(przeciętna)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz