Tytuł polski: Władcy czasu
Seria: Trylogia Białego Miasta (tom 3#)
Autor: Eva García Sáenz de Urturi
Tłumaczenie: Katarzyno Okrasko
Wydawnictwo: Muza
Vitoria, rok 1192. Hrabia Diego Vela, powraca do domu po długiej nieobecności i odkrywa, że jego dawna narzeczona wyszła za mąż za jego brata.
Vitoria, rok 2019. Inspektor Kraken musi zmierzyć się ze sprawą morderstw, które wydają się wzorowane na niedawno wydanej powieści, której akcja dzieje się w średniowieczu.
&&&
Zdaje sobie sprawę, że Trylogia
Białego Miasta Evy García Sáenz de Urturi uważana jest przez wielu za naprawdę
wyjątkową, a jej pierwszy tom nadzwyczaj często pojawiał się w czytelniczych
podsumowaniach roku, w kategorii najlepsza powieści. Mnie niestety te książki
nie oczarowały aż tak, bym nie mogła przestać ich zachwalać, niemniej nawet
mimo upływu wielu miesięcy wciąż pamiętam najważniejsze elementy ich treści, a
to już coś w moim przypadku znaczy, dlatego też z pewnego typu nostalgią
powróciłam do równie pięknej, co mrocznej Vitorii, by po raz ostatni spotkać
się z Inspektorem Krakenem, i przekonać się z jak zagmatwaną sprawą będzie
musiał się zmierzyć tym razem. I już teraz mogę Wam zdradzić, że Władcy Czasu
to niezwykle dobra powieść kryminalna.
Jeśli nie było w tym premedytacji, niech sam Bóg przyjdzie to zobaczyć… Ale Bóg tej jesieni był jesieni był najwyraźniej zajęty czym innym, być może dmuchaniem w zwiędłe liście i rozrzucane ich po ścieżkach.
Należałoby zacząć od tego, co
bardzo mocno oczarowało mnie w przypadku pierwszej powieści Evy García Sáenz de
Urturi, czyli od niezwykłego klimatu, który udało się autorce wpleść w tę
historię i który uczynił tę książkę zdecydowanie lepszą. Powracając do metafory,
której użyłam we wcześniejszej recenzji, Vitoria została tutaj namalowana w
rdzawoczerwonym odcieniu krwi, który już na stałe zapisał się w historii tych
uliczek, w bieli niewinności, którą utraciło tak wielu bohaterów tej powieści
oraz w wielu odcieniach szarości, które symbolizują ogromną niejednoznaczność
bohaterów i podejmowanych przez nich działań. Miasto zostało tu bowiem kolejnym
bohaterem, który skrywał wiele tajemnic, cichym świadkiem każdej brutalnej
zbrodni, której dopuścili się jego mieszkańcy, a także, dzięki drugiej
przestrzeni czasowej, inspiracją dla właściwych bohaterów, przyczyną ich
działań. A tę niezwykłą atmosferę udało się uzyskać, jedynie dlatego, że
autorka posługuje się bardzo plastycznym językiem, umiejętnie opisując kolejne lokalizacje,
a także w odpowiednich proporcjach przeplatając je z myślami głównego bohatera
i naturalnie brzmiącymi dialogami, co w sumie złożyło się na to, że Władców
czasu się naprawdę, naprawdę dobrze.
Podobnie jak w przypadku Ciszy
Białego Miasta oraz w Rytuale wody, również i w tym tomie odnaleźć możemy dwie
płaszczyzny czasowe, które płynnie się ze sobą przeplatają, uzupełniając się
wzajemnie. W trzecim tomie czytamy o brutalnych zbrodniach popełnianych w
Vitorii, które do złudzenia przypominają wydarzenia mające miejsce w wydanej
niedawno w Hiszpanii powieści, opartej na średniowiecznej kronice historycznej
i tę sprawę, prowadzi i opowiada, oczywiście, znany nam już inspektor Unai.
Poznajemy tę historię jednak także z drugiej strony, czytając fragmenty,
wspomnianej już średniowiecznej opowieści, której głównym bohaterem jest Diego
Vela. I muszę przyznać, że być może, na samym początku, nieco nudziłam się,
czytając o przygodach szlachcica, nie potrafiąc odnaleźć się w ukazywanej tam
rzeczywistości, jednak po jakiś stu stronach, odnalazłam rytm tej, wyrwanej z
przeszłości historii oraz jej znaczenie dla wydarzeń mających miejsce w
teraźniejszości i wtedy też, czytanie również tych fragmentów zaczęło sprawiać
mi przyjemność. Autorce udało się więc w niemal wzorowy sposób przepleść ze
sobą teraźniejszość z przeszłością, w taki sposób by obie historie na siebie
wpływały, nie robiąc tego w ostentacyjny sposób, lecz ukazując czytelnikowi
pewne ważne podobieństwa i podrzucając mu pewne przypuszczenia.
Skoro już o domniemaniach mowa,
nie mogę nie wspomnieć o samej sprawie kryminalnej, która stanowi przecież
trzon całej powieści. Dochodzenie zostało poprowadzone, tak umiejętnie, jak to
zapamiętałam, z poprzednich tomów serii – raz było tu dynamicznie i mniej lub bardziej
zaskakująco, by zaraz nastał drobny przestój, gdy śledczy zderzali się ze
ścianą, a czytelnik mógł poczuć ich irytację i rozgorączkowanie. Sam wątek
kryminalny ponownie zaś czerpał z miejsce akcji powieści, tym razem sięgając do
jego przeszłości i muszę przyznać, że każda z popełnionych tutaj zbrodni, była
na swój sposób interesująca, jednak ważniejsze było dla mnie to, jak zgrabnie
autorka dawała czytelnikowi sygnały, pewne poszlaki, by sam mógł on się wcielić
w postać śledczego i odkrywać kolejne tajemnice, poszukiwać kolejnych
podejrzanych. Brakowało tutaj dosłowności, której tak nie lubię w tego typu
powieści, podawania odbiorcy na tacy, gotowych rozwiązań, ale na szczęście
autorka powieści zdecydowała się na dawanie nam pewnych sygnałów i tropów,
dzięki czemu utrzymywała moje zainteresowanie całą sprawą. Wszystko to zaś
doprowadziło wątek kryminalny do naprawdę dobrego zakończenia, które było
zaskakujące, a przy tym pozostało w pełni logiczne i spójne z całą historią,
ponieważ autorka nie potrzebowała wyciągać niczego nowego, skoro miała już tyle
asów ukrytych w rękawie.
Neurolodzy twierdzą, że kiedy rozwiążesz jakąś zagadkę, w twoim mózgu wydziela się duża ilość dopaminy, która poprawia ci humor. Ja byłem uzależniony od tych momentów olśnienia.
Narzekałam na aspekt rodzinny
wplatany przez autorkę w poprzednich tomach i chociaż we Władcach Czasu Eva
García Sáenz de Urturi, również nie szczędzi na niego miejsca, tak dopiero
tutaj, w trakcie lektury nijak mi on nie przeszkadzał, a wręcz tak jak powinien
już wcześniej, uzupełniał on w moim odczuci całą tę historię, dodawał jej
dodatkowej głębi, sprawiał, że przestawała ona być bezosobowa, a zaczynał być
opowieścią o konkretnych ludziach i ich tragediach. I nawet jeśli od początku
do końca został on poprowadzony, tak jak się spodziewałam, tak nieszczególnie
mi to przeszkadzało.
Żal będzie mi się pożegnać przede
wszystkim z klimatem Vitorii, ale skłamałabym, gdybym powiedziała, że nie czuję
żalu na myśl, że było to moje ostatnie spotkanie z Inspektorem Krakenem.
Mężczyzna przeżył bowiem w swoim życiu naprawdę, wiele stracił, ale i wiele
zyskał, a wszystko to w zupełnie naturalny sposób wpłynęło na całą jego osobę,
a zachodzące w nim zmiany może obserwować już od samego początku trylogii,
dlatego, tutaj, obserwowanie kogoś jednocześnie tak podobnego do bohatera z
pierwszej części, a jednocześnie tak innego od tamtej postaci, było dla mnie
naprawdę przyjemnym uczuciem. Nieidealni, charyzmatyczni bohaterowie i śledczy,
którzy nie są wcale tacy nieomylni, to jednak typ bohatera, który bardzo rzadko
odnajdę w powieściach, a który bardzo, ale to bardzo lubię.
Przysięgam, nie chciałem, żeby do tego doszło. A teraz myślę, że to, co się wydarzyło owego mroźnego poranka, zapoczątkowało całe pasmo nieszczęść i śmierci, które zesłało na nas niebo.
Władcy czasów to godne
zakończenie Trylogii Białego Miasta, a także bardzo kryminał sam w sobie.
Odnalazłam w nim, bowiem dokładnie to, czego wymagam od dobrej powieści w tym
gatunku – sprawy kryminalnej, która toczy się w swoim własnym tempie, raz
zaskakując bardziej, raz nieco mniej, dobrych bohaterów, w tym w szczególności,
głównego śledczego, który jest tu postacią z krwi i kości oraz zakończenia,
które jest w pełni logiczne i nie wydaje się wymuszone, a wręcz przeciwnie,
jest swego typu dopełnieniem całej historii, w którym to autorka ujawniła
skrywane przez siebie asy w rękawie. Uroku całości dodaje także cudowny klimat
Vitorii, zarówno tej współczesnej, jak i tej skrytej w przeszłości oraz dwie
świetnie przeplatające się ze sobą płaszczyzny czasowe. Evy García Sáenz de
Urturi stworzyła po prostu powieść, której niczego nie brakuje.
Moja ocena:
★★★★★★★★☆☆
(rewelacyjna)
Za nadesłany egzemplarz powieści, dziękuję Wydawnictwu Muza. ;))
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz