Ariana | Blogger | X X

25.05.2020

Miał być hit, a wyszło jak zwykle, czyli o pewnym kryminale

Tytuł polski: Jedyne wyjście
Cykl: Aneta Nowak (tom #1)
Autor: Ryszard Ćwirlej 
Wydawnictwo: Muza


Jest rok 2012. W małym sennym miasteczku porwany zostaje 17-letni syn miejscowego biznesmena. Porywacze kontaktują się z rodziną, żądają okupu i zabraniają informować policję. Ale wieść o porwaniu szybko się roznosi. Ojciec chce za wszelką cenę odzyskać syna, więc postanawia dogadać się z porywaczami, ale na swoich własnych warunkach. 

W tym samym czasie i w tym samym miasteczku znika młoda dziewczyna, matka rocznego dziecka. Ludzie zastanawiają się, czy przypadkiem nie uciekła z domu, choć trudno uwierzyć, że matka porzuciła swoje małe dziecko.

[opis wydawcy]
&&&

Gdy przeczytałam, że jest to kryminał feministyczny, byłam ciekawa, co kryje się za tymi słowami. Gdy przeczytałam opis Jedynego Wyjścia, byłam zaintrygowana, niepewna czego mogę się spodziewać po tej historii, ale chętna, by przekonać się na własne oczy. Gdy zaczęłam czytać tę powieść, mój entuzjazm zdecydowanie opadł i niestety nie powrócił aż do samego końca.

- Tak? No właśnie, a kto to jest ten Blacha?
Teraz spojrzała na nią, jakby Aneta właśnie spadła z księżyca. No ale czego mogła się spodziewać po posterunkowej z Dusznik. Przecież ona nie miała zielonego pojęcia o życiu, a co dopiero o policja. Co prawda Martyna też na początku nie skojarzyła, kim jest ten Blaszkowki, i dopiero Rysiu jej wszystko wyjaśnił. Ale tego młodej nie musi mówić. 

Nie jestem odpowiednią osobą, by oceniać styl, jakim została napisana ta powieść pod względem technicznym. Przeczytałam jednak w swoim życiu kilka książek, dlatego mam pewne porównanie i mogę Wam powiedzieć w kilku słowach, o tym jak czytało  mi się tę powieść. Pierwszym co rzuciło mi się tutaj w oczy były dialogi, których nie czytało mi się dobrze. Mogę bowiem nie przepadać za tym, gdy autor wplata w swoje książki pewną gwarowość, ale jestem to w stanie zaakceptować i docenić, jeśli tak jak tutaj zabieg ten wypadł dobrze. Bardzo nie lubię jednak gdy dialogi wypadają nienaturalnie, a w dodatku zbyt często mówią, tak naprawdę o niczym, a tak było w przypadku tej książki. I tak dialogi w Jedynym wyjściu nie raz i nie dwa kończyły się „haha”, czy „pliss”, a większość zdań była po prostu nieco sztuczna, jak chociażby odpowiedź „Fajnie. Jasne, że tak. Cieszę się”, czy dialog, który możecie zobaczyć w cytacie poniżej. Drugim elementem, który przeszkadzał mi w trakcie czytania tej historii były  często po prostu nudne opisy miejsc, które stawały się jedynie pretekstem, do tego by narracja przedstawiała nam przeszłość, bądź czasami nawet obecną sytuację danego bohatera.

Trzecia z problematycznych kwestii to narracja całej powieści, w której panuje okropny i niezbyt przyjemny w trakcie lektury chaos. Chociaż bowiem narracja prowadzona jest tu w trzeciej osobie, tak odnosi się do myśli kolejnych bohaterów, dlatego, gdy tak jak w Jedynym miejscu co kilka stron zmieniamy bohaterów, to powstaje tu jedna wielka plątania myśli. Wszystko to zaś dlatego, że Ryszard Ćwirlej nie zdecydował się na trzy, cztery, może pięć punktów wiedzenia, ale przeskakiwał od bohatera do bohatera, zwykle zupełnie niepotrzebnie (na przykład opis wydarzeń w komisie telefonów, mógł być opisany przez kogokolwiek ze znanych nam bohaterów, zamiast przez sprzedawcę) z miejsca na miejsce i z wątku do wątku, co sprawiało, że kilkukrotnie miałam ochotę odłożyć tę powieść na półkę.

– Mam go, bo się przydaje na strzelnicy albo kiedyś tam… Nie mam zapasowego, ale nawet jakbym miała to mój i tak byłby dla ciebie za duży. Jestem trochę.. hm…no wiesz.
– Bez przesady wcale nie jesteś dużo…większa. Może tylko bardziej no… – Zacięła się, bo zabrakło jej słowa. Przecież nie może powiedzieć, że jest bardziej okrągła, bo na się jeszcze śmiertelnie obrazi. Jak to cholera określić? Ależ ze mnie idiotka. Wpadłam jak śliwka w... – Bo o mnie wszyscy mówią, że jestem chuda jak szkapa, bo jem tylko batoniki i hot dogi, i popijam colą.

Kolejną bolączką Jedynego miejsca byli bohaterowie. Mnóstwo było tu bowiem imion, nazwisk, i nudnawych dla mnie historii z przeszłości, ale zabrakło tu najważniejszego elementu – zarysowania ciekawych charakterów. Może osoby znające poprzednie książki Ryszarda Ćwirleja będą w stanie odnaleźć się w tym natłoku nazwisk i może nawet czytanie o tych bohaterach będzie im sprawiało satysfakcję. Dla mnie jednak jako, że było to moje pierwsze spotkanie z prozą tego autora, a tutaj wciąż przeskakiwaliśmy od bohatera do bohatera, a co krok pojawiało się nowe nazwisko, które zaraz znikało, czytanie tej historii było dość męczące.

Nie mogę też nie wspomnieć o kreacji dwóch bohaterek tej powieści, która również nie wypadła zbyt dobrze. Aneta to dziewczyna idealna – piękna, inteligenta, a przy tym mimo młodego wieku sprytniejsza od wszystkich policjantów razem wziętych i odnosiłam wrażenie, że gdyby nie ona to żadnej ze spraw nie udałoby policjantom się rozwiązać. Martyna to znowu bohaterka kompletnie nijaka, która pomaga Anecie, w imię myśli „bo dziewczyny muszą trzymać się razem”, a poza tym dostała kompletnie niepotrzebny wątek romantyczny i nic poza tym. Nie zabrakło tu także całej masy stereotypów – komendanci wciąż tu piją (nieważne czy na służbie, czy nie), a gdy w ich zasięgu znajduje się kobieta, przyglądają się jej tyłkowi, (bo wiecie to tylko faceci, a oni nie mogą się oprzeć); mamy tu też niezbyt inteligentnego osiłka od brudnej roboty, czy postać Tomka kibola, która nie mogła zostać już bardziej przerysowana. Nie zapominajmy też o tym, że 2012 roku rozmawiają tylko o wódce, albo piłce nożnej, a żony wciąż traktują jedynie jako te zrzędzące baby, które nie pozwalają im się napić. Pojawiło się tu co prawda kilku bohaterów, którzy odcinają się od stereotypów i chwała im za to, bo w innym wypadku chyba bym nie wytrzymała. I wiecie, ja rozumiem, że mamy do czynienia z historią, która toczy się w dużej mierze na jakieś wsi, ale kurczę, ogromnie nie podobało mi się to nagromadzenie krzywdzących stereotypów.

Jak wypadł zaś sam wątek kryminalny? Tak jak wspomina opis były tu takowe dwa i muszę przyznać, że nie wypadły one źle – pomysł na nie był dobry, a samo zakończenie wypadło całkiem zgrabnie. Niemniej skłamałabym, gdybym powiedziała, że wątki te, jakkolwiek mnie intrygowały, czy trzymały w napięciu, tym bardziej że wątek związany z Karoliną, pojawił się na chwilę, by zaraz zniknąć i przypominać o sobie tylko dzięki wstawkom z czatów.


- Sierżant Martyna Urbanek. Podkomisarz Górski? – zapytała, uśmiechając się i ukazując rządek równych białych zębów.
- No jestem. W czym rzecz.
- Komendant prosi pana do siebie, na operatywkę.
Odwróciła się i ruszyła przodem, jakby była w stu procentach pewna, że oficer natychmiast podąży za nią. Poszedł, przyglądając się jej falującym biodrom. Dyby była ubrana w spódniczkę, widom byłby ciekawszy, pomyślał. A te portki są wyjątkowo aseksualne. Zaraz jednak zganił samego siebie za te głupie myśli. Powinien skupić się na robocie, a nie na babskim tyłku. Ale w końcu był facetem, no a facet nie przepuści przecież takiej okazji. 


Nie lubię tego mówić i najchętniej zaopatrzyłabym się w maszynę, która wskaże mi jedynie te powieści, które mi się spodobają. Niestety nie mam takiego urządzenia i dlatego jestem zmuszona powiedzieć, że Jedyne wyjście to książka, która nie przypadła mi do gustu. Była to bowiem powieść bardzo chaotyczna, pełna różnych bohaterów, których nie potrafiłam zapamiętać, a co dopiero jakkolwiek scharakteryzować, z dziwnie skonstruowanymi dialogami i nudnymi opisami. Uratowało ją w moich oczach nieco samo zakończenie, po którym widać co prawda, że jest to pierwsza część serii, ponieważ wiele kwestii nie zostało tu domkniętych, ale zostawiło mnie z pewnym poczuciem satysfakcji. W Jedynym wyjściu krył się moim zdaniem potencjał na dobry kryminał, ale niestety został on kompletnie nie wykorzystany, wskutek czego powstała po prostu słaba książka.

Moja ocena:
★★★☆☆☆☆☆☆☆
(słaba)




Ze możliwość lektury serdecznie dziękuję Wydawnictwu Muza. ;)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz