Osoba autorska: Casey McQuiston
Wydawnictwo: St. Martin’s Press
Przeprowadzka do Nowego Jorku ma być dla dwudziestotrzyletniej August potwierdzeniem tego, co już od dawna wie: magia i miłość jak z filmów są tylko fikcją, a jedyny rozsądny sposób na życie to trzymanie wszystkich na dystans.
Wygląda na to, że świat nie próbuje zmienić jej przekonań: mieszkanie z paczką bardzo dziwnych współlokatorów i studencka praca w całodobowej naleśnikarni bynajmniej nie sprawiają, że August ma szansę stać się bardziej towarzyska. Nie pomagają też codzienne dojazdy metrem na uniwersytet – to zło konieczne, pełne nudy, tłoku i okazjonalnych przerw w dostawach prądu.
Cóż, przynajmniej tak było do dnia, gdy w pociągu zauważa Jane.
[wybrane fragmenty opisu wydawcy]
[książka zostanie wydana w Polsce 14.09.21, moja opinia odnosi się jednak do anglojęzycznej wersji]
&&&
Zastanawiam się, co sądzę na
temat tej książki, i zastanawiam, i prawda jest taka, że sama nie wiem. Mam
wrażenie, że im dłużej o niej myślę, tym podoba mi się ona nieco mniej, chociaż
na pewno widzę w niej kilka bardzo dobrych elementów. Przede wszystkim, chociaż
wiem, że to nieuczciwe w stosunku do obu książek, wciąż porównuje One Last Stop
do Red, White & Royal Blue, a to dwie całkowicie inne książki. Niemniej nie
potrafię przestać tego robić, ponieważ oczekiwałam, że druga powieść tej osoby
autorskiej porwie mnie równie mocno co jej debiut, a niestety tak się nie
stało. Nie znaczy to, że była to książka zła, ale nie mogę z całą pewnością
powiedzieć, że mi się podobała.
Truth is when you spend your whole life alone, it’s incredibly appealing to move somewhere big enough to get lost in, were being alone looks like a choice.
Zacznijmy od tego, o czym właściwie jest ten tytuł. Jest to tak naprawdę historia o poszukiwaniu, i to zarówno w aspekcie dosłownym, gdy mówimy o przeszłości bohaterów, czy rozwiązaniu zagadki związanej z metrem, jak i w tym nieco mniej dosłownym, pochylając się nad poszukiwaniem samego siebie, własnego miejsca oraz ludzi, którzy staną się dla nas rodziną.
Drugi z aspektów kupił mnie całkowicie, z niecierpliwością wyczekiwałam kolejnych scen, w których bohaterowie spotkają się w większym gronie, ponieważ miałam wrażenie, że Casey McQuinston bardzo dobrze wychodzi operowanie kilkoma postaciami naraz i tworzenie przy tym niesamowicie rodzinnej atmosfery, w której nie brakuje poważniejszych dialogów, jak i tych zabawniejszych, zupełnie jakby wszystko było na swoim miejscu. Jednocześnie cudownie wykreowane zostały tu postaci drugoplanowe, które kradły moją uwagę, gdy tylko się pojawiały. Podobało mi się, to, że każda z nich miała swoją własną historię, która rozwijała się gdzieś na drugi planie, to, że każda z nich miała nakreślony charakter, i to, że każda z nich była tu po coś. Świetnie została tu także pokazana społeczność LGBTQ+, która nie była widoczna jedynie w bohaterach, ale także w rysie historycznym, który został zwarty w tej powieści.
I chociaż wątek podróży w czasie
nie należy do moich ulubionych, to muszę oddać tej książce, że został tu on
poprowadzony naprawdę sprawnie, a ja aż do samego rozwiązania całej sprawy nie
byłam pewna, jak osoba autorska go zakończy. Ostatecznie zaś napisała dla niego
niezłe zakończenie, może oczekiwałam od niego czegoś innego, ale w pewien
sposób pasowało ono do całości.
„There’s no good timing in this situation”, Myla says.
„Maybe no good timing means there’s no bad timing either”.
Zapewne w tym momencie
zastanawiacie się, skoro tyle elementów tej książki mi się podobało, to
dlaczego jestem rozdarta, myśląc o niej? Sprawa jest prosta: najmniej podobała
mi się kreacja, głównych bohaterek i romans między nimi, czyli bardzo kluczowe
dla tej historii elementy. Postać August naszej głównej bohaterki po prosto dla
mnie… była. Nie potrafiłam się z nią zżyć, ale też nie mogę powiedzieć, bym jej
nie lubiła, mam do niej bardzo obojętny stosunek, co jednak mocno utrudniało mi
zaangażowanie się w jej historię. Z Jane także nie potrafiłam się związać.
Wątek odkrywania jej przeszłości, a więc tak naprawdę jej samej, początkowo
bardzo mi się podobał, ale z czasem tylko traciłam zainteresowanie, a sama
sprawa zaczęła wydawać mi się zbyt rozwleczona. Jeżeli mowa zaś o samym wątku
romantycznym, to muszę oddać tej książce, że miał on kilka naprawdę dobrych
scen, dzięki którym momentami się zastanawiałam, czy nie jestem dla tej książki
zbyt surowa. Ale będąc szczera sama ze sobą, muszę powiedzieć o tym, że
brakowało mi tu jakiejś iskry, nie potrafiłam do końca zaangażować się w
historie bohaterek, nie widziałam między nimi tej mitycznej chemii. I wręcz
przyłapywałam się momentami na tym, że zamiast przeżywać to, co się dzieje w
tej historii, tak naprawdę zerkałam na to, ile stron zostało mi jeszcze do
końca.
Sometimes you just have to feel it because it deserves to be felt.
Nie zachwyciłam się tą książką, tak jak tego oczekiwałam, ale też nie zawiodłam się na tyle, bym mogła powiedzieć, że jest to powieść zła. Chyba mogę powiedzieć, że myślę, że jest to dobra pozycja, która jednak, gdy myślę o niej jako o całości, a nie o poszczególnych jej elementach, podobała mi się po prostu średnio.
Czytanie to nie równanie matematyczne, w którym liczy się dla mnie zestawienie ze sobą wad i zalet. Czytanie to dla mnie przeżywanie, a to nie była jedna z „moich” historii. Tak po prostu.
Moja ocena:
★★★★★★☆☆☆☆
(dobra-)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz