Tytuł oryginału: Honey Girl
Tytuł polski: Złotko
Autorka: Morgan Rogers
Tłumaczenie: Joanna Zalewska
Wydawnictwo: Czwarta strona
Choć nie wszystko, co dzieje się w Vegas, zostaje w
Vegas, okazuje się, że miasto kasyn i neonów może dać nowy, niespodziewany
początek.
Grace Porter ma dwadzieścia osiem lat i właśnie
zdobyła doktorat z astronomii. To kolejny z osiągniętych celów jej stabilnego
planu na życie. Wraz z przyjaciółkami leci więc do Las Vegas, by należycie
uczcić tę okazję. I choć nigdy nie zrobiła niczego szalonego, okazuje się, że
na wszystko przychodzi czas…
Gdy ułożona Grace Porter bierze ślub w Vegas z
nieznajomą, zaczyna dostrzegać, że choć realizuje założony przez jej ojca plan
na życie, nie daje jej to szczęścia. Przytłoczona oczekiwaniami rodziców,
trudnościami w znalezieniu pracy i poszukiwaniem własnego miejsca na ziemi,
wyjeżdża z rodzinnego Portland, by spędzić lato ze swoją świeżo upieczoną żoną.
Czy małżeństwo było zapisane tym dwóm nieznajomym w
gwiazdach? Czy to właśnie miłość pomoże Grace znaleźć drogę do szczęścia?
(opis wydawcy)
&&&
Niektóre opowieści są po prostu napisane. Inne zaś niemal namalowane, pełne tak wielu obrazów, że po ich lekturze, nadal mienią się pod powiekami.
Gwiazdy nad nią migoczą. Błyszczą pod spojrzeniem ludzi takich ja Grace, szukających właściwej drogi w konstelacjach. Robią, co w ich mocy, dla wszystkich ludzi, którzy wpatrują się w ciemność i nie wiedzą, że oni również świecą blaskiem.
"Złotko"
to wyjątkowa historia, pełna pięknych słów, bardzo trudnych emocji i
skomplikowanych relacji. To jedna z tych opowieści, które ze mną zostaną, a jej
tytuł będę wpisywać w tak wielu zestawieniach, jak tylko będzie to możliwe.
Ponieważ, co mam nadzieję, wybija się z tej plątaniny myśli, absolutnie ją pokochałam.
Być może także dlatego, że przeczytałam je w momencie, gdy sytuacja Grace, głównej bohaterki, dla której kończy się pewny etap w życiu i nadchodzi czas zmian, jest mi bliski w tej właśnie chwili. Wydaje mi się jednak, że nieważne kiedy bym nie sięgnęła po tę historię, skazana byłam na to, by się w niej rozkochać. Miałam bowiem wrażenie, że nie tyle czytam pewną książkę, ale czują ją całą sobą, że kolejne emocje, które we mnie wywołują poszczególne sceny, oblepiają mnie niczym miód, coraz bardziej i bardziej, powodując u mnie narastający dyskomfort. Wszystko to dzięki temu jak obrazowo, jak barwnie napisana została ta historia. I chociaż porusza ona mnóstwo trudnych treści, takich jak: wypalenie zawodowe, dyskryminacja w świecie nauki, problemy psychiczne, tak nie jest nieprzyjemna w odbiorze. Momentami niekomfortowa? Moim zdaniem tak, ale nie trudna. Ta lepka, nieprzyjemna warstwa jest bowiem słodka w smaku, ponieważ ma w sobie miłość, nadzieję, mówi o walce o samego siebie oraz byciu obecnym w trwającej chwili.
Może nie ma konkretnej połówki przeznaczonej dla nas. Może musimy próbować dopasowywać się do siebie nawzajem, aż znajdziemy kawałki, które do siebie pasują.
Morgan Rogers udało się bowiem napisać powieść wyjątkową, łączącą ze sobą smutek i optymizm w idealnych proporcjach, tym samym sprawiając, że przeżywałam tę historię tak mocno, że gdzieś pomiędzy jej stronami zostawiłam cząstkę swojego serca.
Moja ocena:
★★★★★★★★☆
(wybitna)